Niki Lauda. Do piekła i z powrotem

Mógł zostać biznesmenem lub utracjuszem trwoniącym odziedziczoną fortunę. Został jednak mistrzem wyścigów samochodowych. Zmarły we wtorek Niki Lauda przeszedł do legendy dzięki szczerości, uporowi i pracy. Przedkładał pasję nad relacje z najbliższymi oraz wygodne życie w zamożnej rodzinie.

Publikacja: 24.05.2019 10:00

Niki Lauda. Do piekła i z powrotem

Foto: AFP

Gdyby wszystko ułożyło się zgodnie z planami despotycznego dziadka Niki Lauda pomnażałby jego fortunę, bratał się z politykami i obracał w najwyższych wiedeńskich sferach. Ku rozczarowaniu nestora rodziny przyszły trzykrotny mistrz świata Formuły 1 nie zamierzał jednak brylować na salonach i w świecie finansjery – banki odwiedzał jedynie po to, by wyżebrać pożyczki na realizowanie swojej wyścigowej pasji. Późniejsze osiągnięcia w biznesie potwierdziły, że odziedziczył w genach smykałkę do interesów, ale początkowo wszystko wskazywało raczej na to, że stanie się synem – i wnuczkiem – marnotrawnym.

Wszystkich sukcesów musiał dopracować się sam, z determinacją wydeptując ścieżkę na szczyt. Nigdy nie przestał być sobą – konkretnym, szczerym do bólu facetem, który nie zamierzał bawić się w polityczne gierki, gryźć się w język czy zachowywać swoje zdanie dla siebie. Założycielowi Ferrari powiedział, że jego wyścigowa maszyna nie nadaje się do niczego. Szefowi McLarena Ronowi Dennisowi wytknął kompleks niższości, a gdy poczuł się znudzony jeżdżeniem w kółko po torze, wysiadł z samochodu w trakcie wyścigowego weekendu i powiedział właścicielowi zespołu Berniemu Ecclestone'owi – już wtedy stającemu się szarą eminencją F1 – że po prostu ma dosyć. Za pierwsze starty w Formule 1 musiał płacić, ale szybko stał się postacią szanowaną i podziwianą – nie tylko za szybkość i sukcesy, ale także za charakter i szczerość.

Spirala długów

W szkole średniej Niki Lauda powtarzał pierwszą i trzecią klasę, a w wieku 17 lat zrobił sobie przerwę od edukacji i rozpoczął praktyki w warsztacie samochodowym. Tam też nie mógł liczyć na błyskotliwą karierę – gdy polecono mu wymienić olej w silniku, z rozpędu próbował odkręcić korek w złą stronę i zniszczył gwint. Zamiast godziny, samochód spieszącego się klienta spędził w warsztacie dwa dni, a do Laudy przylgnęła łatka warsztatowego głupka. Po roku wznowił edukację ze świeżym zapałem, bo dziadek obiecał mu samochód, jeśli pomyślnie zda egzamin z angielskiego. To zadziałało na ambicję młodzieńca, ale Hans Lauda okazał się niesłowny – zresztą nie po raz pierwszy, bo ojcu Laudy obiecał kiedyś konia i nigdy z obietnicy się nie wywiązał.

Przedsiębiorczy Niki „pożyczył" zatem świadectwo ukończenia szkoły od zdolniejszej koleżanki, z pomocą kolegi sfałszował dokument, pomachał nim z daleka rodzinie i na tym zakończył przygodę z oświatą. Upominki otrzymane od najbliższych za pomyślne zakończenie edukacji spożytkował w jedyny rozsądny – dla niego – sposób. Kupił używanego volkswagena garbusa, a jego własny garaż dość szybko powiększył się o kolejne auto. Przejażdżka mini cooperem, podebranym ojcu kolegi bez jego wiedzy, zakończyła się na krawężniku. Jedynym sposobem na uratowanie twarzy było odkupienie uszkodzonego auta – z pomocą przyszła pierwsza żona dziadka, która pożyczyła wnukowi równowartość 1700 funtów. Od tamtej pory spirala długów przyszłego kierowcy Formuły 1 kręciła się w oszałamiającym tempie.

Dzięki bankowym pożyczkom młody Lauda finansował kolejne szczeble wyścigowego wtajemniczenia. Sukcesy w zawodach mniejszej rangi przynosiły pewne zyski, ale wejście na wyścigowy Olimp, czyli do Formuły 1, wymagało niebagatelnego zaplecza finansowego. Kurek z bankowymi pieniędzmi został w pewnym momencie zakręcony, bo Hans Lauda dowiedział się o poczynaniach wnuka i kategorycznie zakazał dyrektorowi banku udzielania dalszych pożyczek. – Nazwisko „Lauda" powinno pojawiać się na stronach finansowych, nie na sportowych – usłyszał Niki przez telefon, gdy zadzwonił z pretensjami do dziadka. Trzasnął słuchawką i nigdy więcej nie się do niego nie odezwał. Zerwał też kontakty z rodzicami – z matką pojednał się dopiero po dwóch dekadach.

Starty w słabych ekipach March i BRM nie dość, że kosztowały dziesiątki tysięcy funtów, to jeszcze nie gwarantowały sukcesu. Powolne i awaryjne samochody nie dawały najmniejszych szans na walkę o czołowe pozycje, ale Lauda szybko dał się poznać jako zawodnik, który potrafi przebić się wyżej mimo niedostatków sprzętowych. Nie bez znaczenia była też opinia jego zespołowego partnera Claya Regazzoniego, z którym Niki spędził sezon 1973 w barwach BRM. W następnym roku Szwajcar miał jeździć w Ferrari i gdy spytano go, kogo poleciłby do drugiego samochodu, Regazzoni wskazał na Laudę. Ale ludzie z włoskiego zespołu już wcześniej dostrzegli talent Austriaka i postanowili dać mu szansę.

Włoskie cacko to kupa gnoju

To jak porównanie NASA do grupy kolesi, którzy bawią się w puszczanie latawców – tak jeden z austriackich dziennikarzy zestawił Ferrari z poprzednimi ekipami Laudy. Sam kierowca nie mógł się jednak nadziwić, w jaki sposób zespół o takich zasobach – ze świetnie wyposażoną fabryką, solidnym zapleczem finansowym i własnym torem testowym – nie wygrywa wszystkiego, co jest do wygrania. Mało tego: od 1964 r. Ferrari nie zaznało smaku mistrzowskiego tytułu! Prawdę na temat politycznych machinacji i dziwnych stosunków panujących w zespole z Maranello miał dopiero poznać, a na początek próbował śmiertelnie obrazić samego Enza Ferrariego. Po pierwszym teście czerwonej maszyny stwierdził, że cudowne włoskie cacko prowadzi się jak kupa gnoju. Otrzymał tydzień na zasugerowanie i wprowadzenie zmian – Enzo zagroził, że w przeciwnym razie wyrzuci go na bruk. Wyczucie samochodu i wyrobiona w poprzednich latach umiejętność przetłumaczenia języka maszyny na wskazówki dla inżynierów zrobiły jednak swoje – auto przyspieszyło o sekundę i Lauda zyskał szacunek szefostwa zespołu. Błyskawicznie odpłacił ekipie za zaufanie: w pierwszym sezonie współpracy wygrał dwa wyścigi, a w 1975 r. był już nie do zatrzymania i po dekadzie przerwy Ferrari dołożyło kolejne tytuły do bogatej kolekcji. Obrona mistrzostwa świata jednak się nie udała.

Życiowymi maksymami Laudy spokojnie można byłoby wypełnić tani podręcznik na weekendowy kurs dla łaknących sukcesu menedżerów. Przykłady? „Kiedy widzę wyzwanie, podejmuję je". Albo: „Im mniej gadasz, tym więcej masz czasu na istotne rzeczy". Najważniejsza była jednak zasada zwyciężania z najmniejszą możliwą szybkością, bez zbędnego ryzyka. Groźne wypadki przeżywał poza torem – wiosną 1976 r. we własnym ogrodzie przygniótł go ważący niespełna dwie tony traktor, łamiąc mu dwa żebra. Niezrażony Lauda wystartował w kolejnym wyścigu i zajął drugie miejsce, mimo że jedno z żeber przemieściło się w czasie jazdy i prawie przebiło mu płuco.

Rozważna, ale jednocześnie szybka i skuteczna jazda nie uchroniła go jednak przed wypadkiem, który uczynił z niego jedną z wyścigowych ikon. Na piekielnie niebezpiecznym Nurburgringu z nigdy niewyjaśnionych przyczyn jego Ferrari rozbiło się o bariery i stanęło w płomieniach. Z wraku wyciągnęli go inni kierowcy, w szpitalu otrzymał ostatnie namaszczenie, a po niespełna sześciu tygodniach siedział znów w czerwonym samochodzie i nadal bronił tytułu. Powrót do kokpitu wymagał niezwykłej determinacji i odporności. Poparzona twarz i ręce, uszkodzone płuca, świeże blizny pod kaskiem – w takim stanie Lauda walczył z Jamesem Huntem z McLarena (powstał o tym znany także z polskich kin film „Wyścig").

Jego rywal wiódł hulaszczy tryb życia, na torze walczyli do upadłego o każdy punkt, ale prywatnie darzyli się szacunkiem. Lauda poważał zresztą wielu swoich konkurentów – kilka lat później świetnie dogadywał się z Alainem Prostem, jednocześnie walcząc się z nim o mistrzowski tytuł. Hunt był jedną z niewielu osób, które Lauda lubił, jedną z jeszcze mniejszego grona, które szanował – i jedynym człowiekiem, któremu zazdrościł.

Ascetycznie żyjący Austriak nie potrafił cieszyć się sukcesami i korzystać z uroków życia. Był pragmatyczny do bólu: oszpeconej bliznami twarzy nigdy nie oddał w ręce żadnego chirurga plastycznego. – Jasne, ludzie poprawiają sobie piersi i tyłki. Teraz jestem brzydki, ale przynajmniej kryje się za tym jakiś powód. Inni nie mają wytłumaczenia – mawiał o swoim wyglądzie. Po prostu zaczął nosić czapeczkę, a miejsce na niej sprzedawał sponsorom – w 2009 r. przyznał, że zgarnia za to ponad milion euro.

Sezon 1976 ostatecznie przegrał jednym punktem, bo w finale zmagań zjechał z toru, nie chcąc ryzykować życiem w koszmarnej ulewie na japońskim torze Fuji. Mistrzostwo odzyskał rok później, ale jego dni w Ferrari były już policzone – miał dość wszechobecnej polityki, podchodów i podejścia Enza Ferrariego. „Il Commendatore" publicznie wspierał go po wyścigu w Japonii, ale prywatnie czuł do niego żal. Nic dziwnego, skoro kierowców traktował tylko jako dodatek do swoich maszyn. John Surtees, poprzedni mistrz w barwach Ferrari, wspominał kiedyś, jak w jego obecności przekazano Ferrariemu wiadomość o śmiertelnym wypadku jednego z kierowców. „Castellotti nie żyje? A co z samochodem?" – zareagował Enzo.

Do Laudy również przylgnęła łatka cynika. W jego czasach wyścigi praktycznie co roku zbierały śmiertelne żniwo. W 1973 r. na holenderskim torze Zandvoort jeden z samochodów wypadł z toru i zapalił się, a z pomocą kierowcy pospieszył jeden z rywali. Służby porządkowe nie reagowały, wyścigu nie wstrzymano i Roger Williamson zginął w płomieniach. Nikt inny nie zatrzymał się przy wypadku, bo zawodnicy myśleli, że sytuacja jest pod kontrolą, a spieszący z pomocą David Purley po prostu próbuje ugasić własny samochód. Męczony przez natrętnych reporterów Lauda – nie wiedząc jeszcze, że Williamson nie żyje – wypalił: „Nie jestem strażakiem, tylko kierowcą wyścigowym. Dlatego się nie zatrzymałem". W autobiografii „Do piekła i z powrotem" przyznał, że żałuje wypowiedzianych w emocjach słów.

Po odejściu z Ferrari Lauda spędził niecałe dwa sezony w ekipie Brabham, na sportową emeryturę odszedł przed końcem sezonu 1979. Miał dość jeżdżenia w kółko, ale powolne tempo życia poza torem bardzo go męczyło. Wrócił do ścigania w 1982 r., w barwach McLarena. Wygrał wyścig już w trzecim starcie i szybko przypomniał o swoim bezkompromisowym podejściu. Władze sportu próbowały narzucić kierowcom obowiązek posiadania superlicencji na starty, ale dokument miał wiązać zawodnika z konkretnym zespołem. Wówczas cały rynek kierowców byłby pod kontrolą. Ponieważ żadne argumenty nie były skuteczne, Lauda zorganizował strajk podczas pierwszej rundy mistrzostw. Niemal wszyscy kierowcy zamknęli się w jednej hotelowej sali i zabarykadowali wejście fortepianem – na którym kolegom przygrywali dwaj wirtuozi kierownicy Gilles Villeneuve i Elio de Angelis. Strajk zakończył się powodzeniem, władze zrezygnowały z pomysłu kontraktowego zniewalania kierowców.

Dolar za umiejętności, reszta za osobowość

Dwa lata po powrocie Lauda dorzucił swój trzeci mistrzowski tytuł, wygrywając sezon 1984 z przewagą 0,5 punktu nad kolegą z McLarena Alainem Prostem. Dobitnie zademonstrował skuteczność swojej maksymy o zwyciężaniu bez zbędnego ryzykowania: w 16 wyścigach ani razu nie wywalczył pierwszego pola na starcie i tylko raz pokonał Prosta w kwalifikacjach. Po następnym sezonie na dobre odszedł z Formuły 1, mając na koncie trzy tytuły mistrza świata i 25 wygranych Grand Prix. Pozostaje jedynym w historii kierowcą, który zdobywał mistrzostwo świata w barwach dwóch najsłynniejszych ekip: Ferrari i McLarena.

Na torze zarobił fortunę. Gdy po przerwie wracał do ścigania, wynegocjował królewskie warunki z McLarenem. – Płacicie dolara za moje umiejętności za kierownicą, a resztę za osobowość – tłumaczył podczas negocjacji. Znał swą wartość, ale pieniądze nie były dla niego wszystkim. Przed sezonem 1986, gdy podjął już ostateczną decyzję o zakończeniu kariery, Ecclestone próbował go skusić powrotem do Brabhama, proponując astronomiczną jak na owe czasy kwotę sześciu milionów funtów. – Ludzie pomyśleliby, że jestem łasym na pieniądze idiotą, a żona zamknęłaby mnie w psychiatryku. Poza tym sam nie potrafiłbym spojrzeć w lustro – tłumaczył odmowę. Można powiedzieć, że miał przeczucie – wiosną 1986 r. nowy lider Brabhama, doświadczony i szybki Elio de Angelis, z powodu defektu samochodu wypadł z toru podczas sesji testowej na torze Paul Ricard i udusił się w płonącym wraku.

Wygrał nawet z Boeingiem

Wygrywał dla samej przyjemności – trofea nie miały znaczenia. Jego zdaniem były tak brzydkie i nieprzydatne, że oddał większość właścicielowi lokalnego warsztatu w zamian za dożywotnie darmowe mycie samochodu. Nienawidził też sławy – sam przyznał, że z radości chciał uściskać recepcjonistę w amerykańskim hotelu, który spytał mistrza, czy „Niki" jest jego imieniem, czy nazwiskiem.

Smykałkę do interesów świetnie wykorzystywał też poza torem, w lotnictwie. Znaną z wyścigów nieustępliwością popisał się po katastrofie samolotu jego linii lotniczych, w której zginęło ponad 200 osób. Doprowadził do ujawnienia prawdy na temat wadliwej konstrukcji Boeinga 767 – zagroził koncernowi, że przeleci innym egzemplarzem 767 nad Seattle i przeprowadzi symulację usterki, z którą według Boeinga piloci powinni byli sobie poradzić. Amerykański producent przyznał wówczas, że ponosi winę za katastrofę. Samo wydarzenie i jego następstwa Lauda zawsze wspominał jako swoje najgorsze doświadczenie w życiu. Mimo przykrych przeżyć zakładane przez niego linie – najpierw Lauda Air, potem Niki – odnosiły biznesowe sukcesy za czasów jego prezesury. Pierwsza została przejęta przez Austrian Airlines, a druga przez Air Berlin.

Pragmatyczne podejście do życia, skupienie na pracy i niezłomny charakter doprowadziły Laudę na szczyt. Niewykluczone, że doskonale poradziłby sobie w każdej dziedzinie – także w tej, którą planował dla niego rodzinny klan. Dla Formuły 1 byłaby to jednak ogromna strata. Zawsze obecny w padoku bystry obserwator, nieuznający żadnych świętości, niezginający karku przed autorytetami – takich ludzi po prostu brakuje w lukrowanej, politycznie poprawnej wyścigowej rzeczywistości. Gdy inni owijali w bawełnę, kluczyli, realizując swoje drobne interesiki, Lauda zawsze walił prosto z mostu. Swoje kategoryczne osądy doprawiał także szczyptą humoru, mając również dystans do siebie. – No tak, piekarnik – skomentował, gdy dziennikarze zabrali go na miejsce wypadku na Nurburgringu. – Szukam ucha – odparł odwiedzającemu to samo miejsce kibicowi, który chciał wiedzieć, co też Lauda porabia na poboczu toru. A jak poinformował żonę o definitywnym zakończeniu wyścigowej kariery? – Zaoszczędzimy na proszku, nie będziesz już prała kombinezonów.

Hołd Laudzie po jego śmierci składały nie tylko wybitne postacie świata wyścigów. „Niki był austriackim skarbem" – napisał Arnold Schwarzenegger. Najlepiej fenomen mistrza kierownicy określił jednak jego wielki rywal i kolega z toru Alain Prost: „Nigdy nie musiałem zastanawiać się, co on ma na myśli. Czy jest jakiś ukryty przekaz? Nie, zawsze był szczery i bezpośredni. Cały Niki".

Autor jest komentatorem telewizji Eleven Sports

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Gdyby wszystko ułożyło się zgodnie z planami despotycznego dziadka Niki Lauda pomnażałby jego fortunę, bratał się z politykami i obracał w najwyższych wiedeńskich sferach. Ku rozczarowaniu nestora rodziny przyszły trzykrotny mistrz świata Formuły 1 nie zamierzał jednak brylować na salonach i w świecie finansjery – banki odwiedzał jedynie po to, by wyżebrać pożyczki na realizowanie swojej wyścigowej pasji. Późniejsze osiągnięcia w biznesie potwierdziły, że odziedziczył w genach smykałkę do interesów, ale początkowo wszystko wskazywało raczej na to, że stanie się synem – i wnuczkiem – marnotrawnym.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni