Gdyby wszystko ułożyło się zgodnie z planami despotycznego dziadka Niki Lauda pomnażałby jego fortunę, bratał się z politykami i obracał w najwyższych wiedeńskich sferach. Ku rozczarowaniu nestora rodziny przyszły trzykrotny mistrz świata Formuły 1 nie zamierzał jednak brylować na salonach i w świecie finansjery – banki odwiedzał jedynie po to, by wyżebrać pożyczki na realizowanie swojej wyścigowej pasji. Późniejsze osiągnięcia w biznesie potwierdziły, że odziedziczył w genach smykałkę do interesów, ale początkowo wszystko wskazywało raczej na to, że stanie się synem – i wnuczkiem – marnotrawnym.
Wszystkich sukcesów musiał dopracować się sam, z determinacją wydeptując ścieżkę na szczyt. Nigdy nie przestał być sobą – konkretnym, szczerym do bólu facetem, który nie zamierzał bawić się w polityczne gierki, gryźć się w język czy zachowywać swoje zdanie dla siebie. Założycielowi Ferrari powiedział, że jego wyścigowa maszyna nie nadaje się do niczego. Szefowi McLarena Ronowi Dennisowi wytknął kompleks niższości, a gdy poczuł się znudzony jeżdżeniem w kółko po torze, wysiadł z samochodu w trakcie wyścigowego weekendu i powiedział właścicielowi zespołu Berniemu Ecclestone'owi – już wtedy stającemu się szarą eminencją F1 – że po prostu ma dosyć. Za pierwsze starty w Formule 1 musiał płacić, ale szybko stał się postacią szanowaną i podziwianą – nie tylko za szybkość i sukcesy, ale także za charakter i szczerość.
Spirala długów
W szkole średniej Niki Lauda powtarzał pierwszą i trzecią klasę, a w wieku 17 lat zrobił sobie przerwę od edukacji i rozpoczął praktyki w warsztacie samochodowym. Tam też nie mógł liczyć na błyskotliwą karierę – gdy polecono mu wymienić olej w silniku, z rozpędu próbował odkręcić korek w złą stronę i zniszczył gwint. Zamiast godziny, samochód spieszącego się klienta spędził w warsztacie dwa dni, a do Laudy przylgnęła łatka warsztatowego głupka. Po roku wznowił edukację ze świeżym zapałem, bo dziadek obiecał mu samochód, jeśli pomyślnie zda egzamin z angielskiego. To zadziałało na ambicję młodzieńca, ale Hans Lauda okazał się niesłowny – zresztą nie po raz pierwszy, bo ojcu Laudy obiecał kiedyś konia i nigdy z obietnicy się nie wywiązał.
Przedsiębiorczy Niki „pożyczył" zatem świadectwo ukończenia szkoły od zdolniejszej koleżanki, z pomocą kolegi sfałszował dokument, pomachał nim z daleka rodzinie i na tym zakończył przygodę z oświatą. Upominki otrzymane od najbliższych za pomyślne zakończenie edukacji spożytkował w jedyny rozsądny – dla niego – sposób. Kupił używanego volkswagena garbusa, a jego własny garaż dość szybko powiększył się o kolejne auto. Przejażdżka mini cooperem, podebranym ojcu kolegi bez jego wiedzy, zakończyła się na krawężniku. Jedynym sposobem na uratowanie twarzy było odkupienie uszkodzonego auta – z pomocą przyszła pierwsza żona dziadka, która pożyczyła wnukowi równowartość 1700 funtów. Od tamtej pory spirala długów przyszłego kierowcy Formuły 1 kręciła się w oszałamiającym tempie.
Dzięki bankowym pożyczkom młody Lauda finansował kolejne szczeble wyścigowego wtajemniczenia. Sukcesy w zawodach mniejszej rangi przynosiły pewne zyski, ale wejście na wyścigowy Olimp, czyli do Formuły 1, wymagało niebagatelnego zaplecza finansowego. Kurek z bankowymi pieniędzmi został w pewnym momencie zakręcony, bo Hans Lauda dowiedział się o poczynaniach wnuka i kategorycznie zakazał dyrektorowi banku udzielania dalszych pożyczek. – Nazwisko „Lauda" powinno pojawiać się na stronach finansowych, nie na sportowych – usłyszał Niki przez telefon, gdy zadzwonił z pretensjami do dziadka. Trzasnął słuchawką i nigdy więcej nie się do niego nie odezwał. Zerwał też kontakty z rodzicami – z matką pojednał się dopiero po dwóch dekadach.