Jeśli ktoś nie pamięta, jak kiedyś grała Szwajcarka, niech obejrzy mecz Agnieszki Radwańskiej. Polka jest naturalną spadkobierczynią Hingis, ma podobne warunki fizyczne i podobny styl. Obie niewysokie, drobne, ale na korcie bardzo inteligentne. 20 lat temu pochodząca z Koszyc zawodniczka zadziwiała świat, gdy bez kompleksów radziła sobie w meczach z zawodniczkami starszymi i silniejszymi, tak jak później robiła to i miejmy nadzieję nadal będzie robić Radwańska.
Najsilniejszą bronią obu była antycypacja, czyli wyczucie intencji rywalek, co pozwalało ustawić się na korcie akurat tam, gdzie przeciwniczka zagra lub – mając piłkę na rakiecie – uderzyć tam, gdzie rywalki nie ma. Taki styl gry pozwala oszczędzać siły, a to przy mizernych warunkach fizycznych ma znaczenie. Radwańską i Hingis łączyła też ta sama ułomność – słaby serwis. W przypadku Szwajcarki dającym punkty orężem był natomiast wolej i gra przy siatce, co zapewniło jej później ważne zwycięstwa w deblu. Kilkuletnie, może za krótkie, ale znaczące panowanie Szwajcarki w kobiecym tenisie (i osiągnięcia Radwańskiej także) było triumfem ducha nad materią, inteligencji nad automatyzmem, finezji nad siłą. Skończyło się, gdy nadeszły siostry Williams.
Plan matki
Hingis, by tak grać, dostała dar od Boga, bo choćby się trenowało dzień i noc, takiego stylu wypracować się nie da. Ten talent miał solidne genetyczne podstawy. Martina była skazana na uprawianie tenisa.
Na początku sierpnia 1980 roku jej mama Melanie Hingis z domu Molitor wygrała regionalny turniej. Była wtedy w zaawansowanej ciąży. Martina przyszła na świat w Koszycach na Słowacji półtora miesiąca później – 30 września. Imię otrzymała w hołdzie dla Martiny Navratilovej, wybitnej czeskiej, a potem – po zmianie obywatelstwa – amerykańskiej tenisistki, zwyciężczyni 18 turniejów wielkoszlemowych w singlu. Melanie, tak jak wszystkie zawodniczki z Czechosłowacji, żyła w cieniu wielkiej Martiny, żywiła szczery podziw dla gry leworęcznej tenisistki z Pragi. Sama nigdy nie zbliżyła się do krajowej czołówki. Najwyższą pozycją w czechosłowackim rankingu było 19. miejsce. Gdyby nie to, że została matką jednej z najwybitniejszych zawodniczek w historii tenisa, nikt by o tym nie pamiętał. Ojciec Martiny, Karol, też żył tenisem. Był i nadal jest trenerem i kortowym w klubie w Koszycach.
Martina rakietę do ręki wzięła w wieku dwóch lat. Równolegle jeździła na nartach, chodziła na zajęcia gimnastyczne, wkrótce zasmakowała w jeździe konnej, która stała się jej drugą pasją. Dzieciństwo Hingis podporządkowane zostało sportowi. To poświęcenie przyniosło zwycięstwa, ale było również później przyczyną wielu porażek, na kortach i w życiu osobistym.