Czerwiec – ten miesiąc wiele firm może na długo zapamiętać. Pracodawcy do pierwszego muszą zapłacić zaliczki na PIT za pracowników od marcowych i kwietniowych pensji (ustawa antykryzysowa odroczyła bowiem ich zapłatę). Trzeba też – niezależnie od tego, czy firma płaci PIT czy CIT – odprowadzić swój podatek za ubiegły rok (tu terminy też przesunięto, normalnie PIT płaci się do 30 kwietnia, a CIT do końca marca).
Przedsiębiorców czekają też normalne obowiązki. Trzeba zapłacić zaliczki PIT od pensji pracowników za maj (bo nie ma już mowy o odroczeniu), a także zaliczki od własnych dochodów (do 22 czerwca, bo 20 wypada w sobotę). Do 25 czerwca – jak co miesiąc – trzeba też zapłacić VAT.
Tymczasem gospodarka jeszcze się na dobre nie rozkręciła. Rząd dopiero zaczął odmrażać kolejne branże. Od marca wiele firm nie zarabiało. Jeśli zaczęły – to przed chwilą. Niektóre ciągle nie ruszyły.
Jak mają sobie poradzić z tymi obowiązkami? Czerwcowe płatności mogą dla niejednej okazać się prawdziwym tsunami. I choć premier Mateusz Morawiecki, uruchamiając tarcze, mówił, że ten program to koło ratunkowe, jeden z najbardziej kompleksowych programów pomocowych w Europie, do tego program gospodarczy na kolejne miesiące, może się okazać, że były to puste słowa. Zamiast, jak deklarował, „dobrego początku" będzie szybki, a do tego smutny koniec.
Ktoś powie, że firmy mogą wystąpić z wnioskiem o rozłożenie płatności na raty lub ich umorzenie. Tyle że te decyzje są uznaniowe i zależą od widzimisię skarbówki. Do tego konieczny jest wniosek. Trzeba też trzymać kciuki, by urzędnik był szybszy niż skutki koronawirusa (decyzje nie zapadają bowiem z dnia na dzień).