Kiedy pod koniec maja w sądzie rejonowym Łódź-Śródmieście odbyła się pierwsza rozprawa online z udziałem publiczności, wielu komentatorów określiło to mianem sądowego przewrotu kopernikańskiego. Przebieg rozprawy można było śledzić z ekranu własnego komputera. Media piały z zachwytu, bo oto stało się coś tak nieoczekiwanego. Oczywiście prezesowi sądu należy się szacunek za odwagę i zerwanie z „analogowymi" schematami. Bo choć z nowymi technologiami obcujemy od dekad w życiu prywatnym albo w szkołach uczestnicząc w lekcjach online, to w sądach zdobycze techniki były niczym kwiatek do kożucha. Możliwości były, ale raczej obchodzono je szerokim łukiem, trzymając się wytartych, bezpiecznych ścieżek.
Paradoks polegał na tym, że „ przewrotu" nie dokonał w sposób naturalny skok cywilizacyjny, ale pandemia. Sądy, przygniecione blisko 20 milionami spraw, nie radziły sobie z ich płynnym rozpatrywaniem od dawna. Zamknięcie ich na wiele tygodni przez Covid-19 tylko pogłębiało systemową niewydolność. Tylko że tym razem do katastrofy organizacyjnej było już naprawdę blisko.
I właśnie ten fakt wymusił poszukiwania rozwiązań niestandardowych, które uchronić by mogły Temidę przed lawiną przewlekłości – tak dużą, że trudno byłoby się z niej odkopać przez wiele lat. Kurs dostosowania się do nowej sytuacji, jak na razie, sądy przechodzą wzorowo i kto wie, może za jakiś czas właśnie dzięki otwarciu na nowe technologie będą sprawniejsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Czytaj także: Sędzia: mamy narzędzie do doręczeń elektronicznych