Prezydent zapowiedział, że nie podpisze nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym i skieruje ją do prewencyjnej kontroli przez Trybunał Konstytucyjny. Andrzej Duda od samego początku krytykował przywieziony przez rząd kompromis z Brukselą, zwłaszcza w zakresie wprowadzenia rozszerzonego testu niezawisłości, który pozwalałby na ocenianie statusu sędziowskiego na wniosek samych sędziów, a nie stron jak dotychczas. Prezydent uważał, że takie rozwiązanie narusza jego wyłączne konstytucyjne prerogatywy dotyczące nominacji sędziowskich.
Mimo pęknięcia w Zjednoczonej Prawicy, ustawę udało się przyjąć w środę parlamencie, praktycznie bez żadnych poprawek. W czasie styczniowego głosowania nad uchwaleniem przepisów opozycja wstrzymała się od głosu. W środę stało się jasne, że nowelizacji nie zatrzyma też sceptyczna wobec niej Solidarna Polska, która zmuszona była głosować z PiS za odrzuceniem senackich poprawek, czyli de facto za rządową nowelą.
Czytaj więcej
Zależy mi na jak najszybszym uruchomieniu środków z Krajowego Planu Odbudowy, które są potrzebne do rozwoju polskiej gospodarki, dlatego nie zdecydowałem się na zawetowanie nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym - powiedział w wieczornym orędziu Andrzej Duda.
Prezydent stanął przed dużym dylematem. Jego veto oznaczałoby, że w pojedynkę zablokowałby ustawę, która ma aktywować miliardy dla Polski, biorąc pełną odpowiedzialność za brak funduszy.
Zdecydował się uciec do przodu, kierując ustawę do kontroli prewencyjnej przez TK i apelując o szybkie zbadania przepisów. Jest to krok ryzykowany. Trybunał jest dziś rozbity. Co najmniej sześciu sędziów kwestionuje prezesurę Julii Przyłębskiej. A to oznacza, że może być problem ze zwołaniem przez nią pełnego składu sądu konstytucyjnego, który jest niezbędny przy badaniu tego rodzaju spraw. Wojna w TK może oznaczać, że rozpoznanie noweli o SN może przeciągnąć się w nieskończoność.