Najnowsze, uzyskane przez „Rzeczpospolitą”, dane o liczbie płatników, którzy mają problem z systematycznym regulowaniem należności wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, zaskakują. Okazuje się bowiem, że grupa przedsiębiorców w kłopotach była pod koniec listopada 2022 r. mniejsza niż w analogicznym okresie 2021 r. Spadek nie jest może oszałamiający (mówimy o kilku tysiącach firm, które wypadły z wciąż potężnej puli dłużników), ale w obecnych trudnych czasach cieszy sam trend. Zwłaszcza że choć nominalna kwota zaległości wzrosła, i tu można mówić o pozytywie, to przy kilkunastoprocentowej inflacji w praktyce realna wartość zadłużenia także zmalała.

Z otwieraniem butelek szampana (jeśli przypadkiem komuś jakieś jeszcze po sylwestrze zostały) trzeba jednak trochę poczekać. Bo wiele wskazuje na to, że w statystykach odzwierciedlenie znalazł szczególny okres. Przedsiębiorcy pod koniec minionego roku zaczęli na serio odczuwać popandemiczną poprawę koniunktury, a zarazem nie zdążyły ich jeszcze na dobre przygnieść obciążenia związane chociażby ze wzrostem cen. Kolejne dane, które z pewnością dla czytelników zdobędziemy i opiszemy na łamach, mogą już nie napawać optymizmem.

Zresztą to, że prowadzenie działalności gospodarczej w Polsce z dnia na dzień staje się sportem coraz bardziej ekstremalnym, nie jest dla nikogo tajemnicą. Stąd bardzo łatwo formułować ostre sądy o zadłużonych czy zamykających się masowo firmach. Ryzyko pomyłki niemal zerowe. No właśnie. Niemal.

Dlaczego o tym piszę? Bo do zweryfikowania najnowszych statystyk zadłużenia w ZUS skłonił nas pewien urzędnik państwowy, który troskę o przedsiębiorców ma wypisaną na sztandarach. Przekonując, że jest coraz gorzej, akurat tym razem przestrzelił. I to jest pierwsza ze złych wiadomości.