Biznes w czasie pandemii: Przychodzi pani z sanepidu

Zaufania i rozsądku nie da się wymusić przepisami.

Aktualizacja: 06.02.2021 07:38 Publikacja: 06.02.2021 00:01

Biznes w czasie pandemii

Biznes w czasie pandemii

Foto: AdobeStock

Już kiedyś o tym pisałem. Podziwiam ludzi przedsiębiorczych, odważnych i gotowych działać na własny rachunek. Mam dla nich ogromny szacunek, bo prowadzenie jakiegokolwiek biznesu w Polsce nie jest łatwe. W czasach pandemii, niepewności, częstego otwierania i zamykania, biznesmen poza nerwami ze stali musi jeszcze mieć szczęście.

Opowiadał mi jeden ze znajomych ludzi interesu o procedurze, którą przeszedł w związku z otwarciem sklepu spożywczego. Odwiedziła go pani z sanepidu, której zadaniem było sprawdzenie lokalu pod kątem zgodności z normami sanitarnymi.

Wystarczy, że są

Podczas kontroli oglądała wnikliwie toaletę w sklepie. Sprawdziła, czy prawidłowo została umieszczona na ścianie tablica z instrukcją mycia rąk. Była. Sprawdziła, czy wiszą ręczniki. Wisiały. Czy bateria umywalkowa ma dwa kurki, do ciepłej i zimnej wody. Miała. Zadowolona wyszła ze sklepu, wcześniej wypełniwszy odpowiednie rubryki protokołu.

Czytaj także: Walka o odszkodowania za lockdown to krew, pot i łzy

„I wiesz co – mówi mój przedsiębiorczy kolega – zupełnie nie była zainteresowana tym, czy to wszystko działa. Po prostu nie odkręciła żadnego z dwóch kurków wody. Wystarczyło, że tam były. Że powiesiłem te plastikowe tablice z instrukcją mycia rąk i zdejmowania odzieży roboczej. Tylko to miało dla niej znaczenie. Plansze, nie woda w kranie".

Dość długo trawiłem tę opowieść. Trudno mi było jakoś jednoznacznie się do niej odnieść. Bardzo chciałem wierzyć, że to znak nowej jakości w działaniu aparatu kontroli państwowej. Że tak działa się teraz w administracji, „frontem do klienta", frontem do obywatela. Że skoro przedsiębiorca zainstalował baterię, umywalkę i odpływ, to woda po odkręceniu kurka w każdej chwili popłynie. I nie ma po co drążyć tematu.

Z drugiej strony to chyba klasyczna ilustracja z głębi oceanu naszej papierologii, formalizmu duszącego większość procedur. Ilekroć o tym słyszę, to mam przed oczami jedną z kierowniczek instytucji pomocy społecznej w pewnym mieście, gdy rozegrała się rodzinna tragedia. „W papierach wszystko się zgadzało", powiedziała w jednym z telewizyjnych materiałów. Zgadzało się w papierach, więc nikt nie uznał za stosowne, żeby odwiedzić tę rodzinę. A potem na odwiedziny było już zdecydowanie za późno. Nie było już kogo odwiedzać.

Często na łamach „Rzeczy o Prawie" zwracałem uwagę na niedoskonałości systemów czy nadmierny formalizm. Na urzędowe formularze, których nie da się zrozumieć, na pouczenia nadal stanowiące głównie cytaty z przepisów, na niezrozumiałe uzasadnienia. Wystarczy narzekania. Tak po prostu jest i zapewne nie należy to do pierwszorzędnych i pierwszoplanowych zmartwień decydentów.

Usłyszałem kiedyś, że zaufanie jest mostem nad rzeką nienawiści. Że staje się nowoczesną walutą. Towarzysze Lenin i Stalin co prawda ujmowali to inaczej, mówiąc że „kontrola jest najwyższą formą zaufania".

Wstyd pozostał

Niedawno przeczytałem, że wykładowcy z dwóch wyższych uczelni postanowili ten most zaufania zaminować i wysadzić w powietrze niczym w filmie wojennym. Dowiedziałem się ze zdumieniem, że pracownikom naukowym zdarzyło się dołączyć do wewnętrznych grup studentów, podając się za nich. Chcieli się tam dostać w jednym celu: aby sprowokować studentów do dzielenia się sposobami na oszukiwanie podczas kolokwiów czy egzaminów.

Proceder się wydał, wstyd pozostał. Wykładowcy stali się bohaterami memów i internetowej „beki".

Dla mnie najbardziej przykre jest, że czas pandemicznej nauki, zdalnego studiowania może kojarzyć się z nieetycznym postępowaniem właśnie wykładowców. Nie tylko nie ma w tym za grosz zaufania, ale jest wbudowane domniemanie nieuczciwości studentów.

To proces na lata

Oczywiście, pomysłowość żaków i wszystkich zdających egzaminy jest niezmierzona. Nieuczciwych metod pokonywania egzaminacyjnych testów są tysiące. Przed każdą maturą słyszymy o przecieku tematów, wzrost zainteresowania „Beniowskim" czy „Balladyną" można potem dokładnie sprawdzać w statystykach i trendach. Wszyscy sobie nagle przypominamy, że „Słowacki wielkim poetą był", ale wolimy sprawdzić nazwisko autora w wyszukiwarce. Ściągaliśmy, ściągamy i zapewne będziemy ściągać.

Wciąż jako społeczeństwo ślizgamy się po moście zaufania. Obyśmy tylko z niego nie spadli, bo taki upadek będzie bardzo bolał. Wiem jedno: zaufania ani zdrowego rozsądku nie da się wymusić przepisami, normami czy gwarantowaną represją. To proces nie na lata, ale na dekady. Najważniejsze, żeby go zacząć. I może warto najpierw odkręcić jeden z kurków, a na plansze o myciu rąk spojrzeć dopiero potem.

Autor jest byłym sędzią, byłym prezesem sądu, członkiem zarządu Fundacji Inpris, Obywatelskim Sędzią Roku 2015

Już kiedyś o tym pisałem. Podziwiam ludzi przedsiębiorczych, odważnych i gotowych działać na własny rachunek. Mam dla nich ogromny szacunek, bo prowadzenie jakiegokolwiek biznesu w Polsce nie jest łatwe. W czasach pandemii, niepewności, częstego otwierania i zamykania, biznesmen poza nerwami ze stali musi jeszcze mieć szczęście.

Opowiadał mi jeden ze znajomych ludzi interesu o procedurze, którą przeszedł w związku z otwarciem sklepu spożywczego. Odwiedziła go pani z sanepidu, której zadaniem było sprawdzenie lokalu pod kątem zgodności z normami sanitarnymi.

Pozostało 88% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Siemiątkowski: Szkodliwa nadregulacja w sprawie cyberbezpieczeństwa
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy wolne w Wigilię ma sens? Biznes wcale nie musi na tym stracić
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Awantura o składki. Dlaczego Janusz zapłaci, a Johanes już nie?
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Trzy wnioski po rządowych zmianach składki zdrowotnej
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd wypuszcza więźniów. Czy to rozsądne?