W sobotni wieczór, podczas uroczystości 73. rocznicy wyzwolenia niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau, spór między Polską a Izraelem o nowelizację ustawy o IPN nabierał dopiero rozpędu. Wszystkich poruszyły słowa ambasador Anny Azari, która w ostatniej chwili zrezygnowała z przygotowanego tekstu i niemal całe wystąpienie poświęciła krytyce nowych przepisów. Rzecz zaskakująca z uwagi na atmosferę obchodów, obecność byłych więźniów i ocalonych z Zagłady, a także kontekst wzorowych w ostatnich latach stosunków polsko-izraelskich.
Nic dziwnego, że mało kto zwrócił uwagę na przemówienie rosyjskiego ambasadora Siergieja Andriejewa – prowokujące, przewrotne, po części jawnie wypaczające historię, do czego w przypadku polityków rosyjskich zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Ambasador podkreślił fakt wyzwolenia obozu przez Armię Czerwoną. „My w Rosji i innych państwach byłego ZSRR tego dnia wspominamy miliony naszych rodaków” – mówił, jakby wolno mu było wypowiadać się w imieniu Ukraińców, Gruzinów czy obywateli państw bałtyckich. Ubolewał nad tym, że „wyzwolicieli” określa się dziś mianem „okupantów”, a ich pomnikom „wypowiada się wojnę”. Po raz kolejny usłyszeliśmy zgraną opowieść o tzw. wielkiej wojnie ojczyźnianej i zwycięstwie Związku Sowieckiego nad faszyzmem. Tymczasem jeśli z doświadczenia Auschwitz-Birkenau płynąć ma lekcja dla współczesności, to tylko pod warunkiem, że nie będzie ono wyłącznie symbolem ideologii nazistowskiej i Holocaustu, lecz także szerzej – tragedii wieku XX, naznaczonego zbrodniami ludobójstwa, za które odpowiedzialność ponoszą dwa totalitaryzmy – niemiecki i sowiecki.
Do słów rosyjskiego ambasadora dodajmy pierwsze doniesienia i komentarze niemieckich mediów, jeszcze sprzed wypowiedzi szefa dyplomacji Sigmara Gabriela. Szeroko omawiały one kontrowersje wokół ustawy, biorąc najczęściej stronę jej krytyków oraz podkreślając współodpowiedzialność Polaków za Zagładę, nawet jeśli o „polskich obozach śmierci” nie może być mowy. Apogeum kryzysu w relacjach z Izraelem to dobry moment, by przypomnieć o zasadniczym usytuowaniu Polski w dyskusjach o historii XX wieku, II wojny światowej i reżimów totalitarnych. Spory, które od lat toczymy w tych sprawach z największymi sąsiadami, mają swoje historyczne uzasadnienie, a zarazem ściśle wiążą się z teraźniejszością – pamięć bowiem jest dziś nie tylko instrumentem polityki, lecz także w coraz większym stopniu ją determinuje. W tym kontekście konflikt z Izraelem i środowiskami żydowskimi jest z jednej strony poważnym utrudnieniem dla polskiej polityki pamięci wobec Rosji i Niemiec, z drugiej zaś stwarza realne zagrożenie zepsucia dobrych dotychczas relacji i zakłócenia współpracy w innych obszarach.
Holocaust – wina Europy
Przypisywanie Polsce i Polakom odpowiedzialności za Holocaust, czego najbardziej bulwersującym przejawem jest zbitka słowna „polskie obozy śmierci”, choć zdarza się notorycznie, wywołuje u nas zawsze szok i niedowierzanie. Skąd biorą się tezy tak jawnie sprzeczne z prawdą? Dlaczego przepisy sankcjonujące oczywiste kłamstwo historyczne wywołują gwałtowny protest? Czy to uzus językowy, wynikający z geograficznego usytuowania obozów w okupowanej przez Niemcy Polsce, zwykła ignorancja, czy też precyzyjnie zaplanowana kampania dezinformacyjna? Niezależnie od odpowiedzi, warto zdać sobie sprawę z dobrze ugruntowanych na Zachodzie wyobrażeń o historii Zagłady – z pewnego szeroko rozpowszechnionego stanu świadomości, na który składają się zarówno fakty, jak i ich interpretacje, a także sądy moralne i związane z nimi nadzieje na przyszłość. Na tym tle bowiem irytujące Polaków nieprawdziwe wypowiedzi jawić się mogą jako uzasadnione.
Po pierwsze, Zagładę Żydów uznaje się zgodnie za centralne wydarzenie XX wieku, który postrzegany jest właśnie jako stulecie Holocaustu. Choć mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej przyjmują często szerszą perspektywę, wskazując na doświadczenie ludobójstwa czy totalitaryzmów, to wyjątkowość Zagłady nie ulega wątpliwości, ze względu na intencję całościowej eksterminacji, a także skalę, tempo i metody mordowania.