Od czasu rozpoczęcia pełnoskalowej agresji Władimira Putina na Ukrainę pojawia się coraz więcej nieporozumień między Warszawą a Budapesztem. Choć trzeba zauważyć, że już znacznie wcześniej wybory strategiczne premiera Węgier pod wieloma względami były bardziej podobne do tych niemieckich niż polskich. Dla konserwatystów nad Wisłą – zwykle krytycznych wobec polityki zagranicznej RFN – taka zbieżność musi być szczególnie bolesna.
Przykładowo, duże znaczenie dla polityki Berlina miał rozwój relacji gospodarczych z Moskwą i Pekinem. Także Viktor Orbán kładł w ubiegłych latach duży nacisk na pogłębienie relacji geoekonomicznych z obydwoma stolicami. Podobnie jak to miało miejsce w strategii niemieckiej, Węgrom chodziło o dostęp to tanich surowców rosyjskich. Skutkowało to rozbudową energetyki jądrowej opierającej się na technologii dostarczanej przez Rosatom oraz tworzeniem połączeń umożliwiających eksploatację rosyjskiego gazociągu Turecki Potok. Towarzyszyło temu poszerzanie powiązań biznesowych między establishmentem węgierskim a oligarchami rosyjskimi. Od wielu lat Budapeszt rozwijał również relacje polityczne, kulturalne i edukacyjne z Pekinem. Otworzono się nad Dunajem na chińskie inwestycje gospodarcze, w tym te realizowane w ramach Inicjatywy Pasa i Szlaku.
Blisko do elit z Berlina
Pogłębienie więzi gospodarczych z Moskwą i Pekinem służyło uprawianej przez Orbána polityce wielowektorowej. Chodziło o dywersyfikację relacji z Zachodem, głównie z Waszyngtonem i Berlinem, i poszerzenie kontaktów z Pekinem, Moskwą i Ankarą. Przypominało to dążenie Niemiec do wielobiegunowości i równoważenia relacji z USA (oraz do pewnego stopnia również z Francją) przez kontakty z Moskwą i Pekinem.
Czytaj więcej
Tak długo jak będziemy stawiać rozwiązanie konfliktu na Ukrainie w centrum uwagi, tak długo będziemy odwróceni od zagrożenia toczącego się w naszą stronę z Zachodu. Paryż płonie, tysiące ludzi przybywa do Włoch, by zająć starą Europę, kliniki medyczne przeprowadzają operacje zmiany płci na siedmiolatkach w Anglii, a USA rozpadają się pod przywództwem lewicowej kliki.
Nie dziwi więc, że stosunek Orbána do wojny w Ukrainie jest podobny do niemieckiego. Zarówno Berlin, jak i Budapeszt chciałyby jak najszybciej zakończyć ten konflikt nie tylko ze względu na kwestię bezpieczeństwa i koszty ekonomiczne przedłużającej się wojny. Obie stolice nie wierzą, że można pokonać Moskwę militarnie lub przez sankcje gospodarcze. Uważają, że wojna przynosi coraz większe koszty sojusznikom USA z Europy, a także jest dla nich ryzykiem wojskowym. Co więcej, rujnuje ich dążenie do rozwoju strategii wielowektorowej lub wielobiegunowości. Tym samym utrudnia relacje z Moskwą i Pekinem.