Mało kto oczekiwał, że wtorkowe wystąpienie Angeli Merkel na scenie teatru Berliner Ensamble zakończy się sensacyjnym przyznaniem się do błędów w polityce wobec Rosji. Ale też mało kto liczył się z tym, że pani kanclerz będzie z takim zapałem udowadniać, że nie ma sobie nic do zarzucenia, nie ma zamiaru za nic przepraszać ani też nie widzi żadnej potrzeby krytycznej analizy swej polityki wobec Rosji Władimira Putina.
Taką jednak linię obrony wybrała. Odpowiadając przez półtorej godziny na pytania dziennikarza „Spiegla” Alexandra Osanga, ani razu się nie zawahała ani też nie dopuściła myśli, że można było inaczej, że można było sięgnąć po inne środki powstrzymania Putina. – Nawet jeżeli dyplomacja poniesie porażkę, nie oznacza, że jest zła. Dlatego nie mam zamiaru przepraszać – powiedziała. To zdanie pojawiło się na czołówkach niemieckich i światowych mediów jako podsumowanie całego wystąpienia byłej pani kanclerz.
Z wyjaśnień Merkel można wysnuć wniosek, że Ukraina powinna być wdzięczna za to, że miała siedem lat na przygotowanie się do odparcia rosyjskiej agresji
Taka ocena stoi w całkowitej sprzeczności z wyznaniem prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera, który uznał za swój błąd wspieranie projektu Nord Stream 2. A to on był przez lata szefem niemieckiej dyplomacji w rządzie Merkel. Ona sama do końca wspierała ten projekt, mimo iż prowadził do zwiększenia uzależnienia Niemiec i tym samym Europy od rosyjskich nośników energii z całym bagażem obecnych konsekwencji. Ale ten niewygodny dla Merkel temat pojawił się jedynie na marginesie wtorkowej dyskusji w Berliner Ensamble.
Nie było też mowy o nagłym zwrocie niemieckiej polityki wobec Rosji dokonanej przez kanclerza Olafa Scholza zaledwie kilka dni po agresji na Ukrainę. Było to w zasadzie przyznanie się do błędów przeszłości. Merkel tego tak nie widzi.