Tydzień temu był ostatni dzień dawnego świata. Te siedem dni przesiąkło wydarzeniami tak bardzo, że wydaje się, jakby minęły miesiące. Od tamtego momentu w stosunkach międzynarodowych miało miejsce coś na kształt przewrotu kopernikańskiego.
Ukraina broni się dzielnie przed rosyjską napaścią, Rosjanie za sprawą swojego przywódcy zyskali status pariasów. Rubel tonie, rosyjskie banki mogą stracić płynność, Niemcy rozważają powrót do atomu, a przewodniczący CDU wygłasza na wiecu płomienne antyputinowskie wystąpienie. Nawet Szwajcaria zamraża aktywa rosyjskich oligarchów, a Ukraina za moment może zostać kandydatem do UE. Miesiąc temu było to niewyobrażalne.
Niemal na całym Zachodzie panuje nastrój uniesienia i ogromnego proukraińskiego zaangażowania. Nic dziwnego, skoro pojedynek dwóch krajów zaczyna wyglądać na walkę Dawida z Goliatem. Poza tym, że imponuje zaciętość, z jaką Ukraińcy bronią swojej ziemi, to jest to faktycznie walka o ułożenie nowego systemu w Europie. Innego, niż wyobrażał sobie Putin, przystępując do wojny, najpewniej korzystniejszego dla Polski, jeżeli obrońcy wytrwają i przy zachodniej pomocy zwyciężą. Lub jeśli kręgi bliskie Putinowi dojdą do wniosku, że koszty są zbyt wysokie i trzeba obalić cara.
Czy w tym momencie wypada zadawać niepopularne pytania? Można odpowiedzieć: a kiedy mamy je zadawać, jeśli nie teraz? A te pytania mnożą się z każdym dniem.