Innogy zostało niedawno wchłonięte przez niemiecką grupę E.ON. Czy będzie się to wiązało ze zmianami dla klientów w Polsce?
Obie firmy mają takie same priorytety. Dzięki połączeniu stajemy się po prostu więksi, a dzięki temu możemy zaoferować jeszcze więcej rozwiązań naszym klientom. Nie tylko odbiorcom indywidualnym czy biznesowym, ale też chociażby usługi ogrzewania dla większych osiedli i wspólnot mieszkaniowych. W tej chwili wspólnie mamy 50 mln klientów w Europie, więc tworzymy niezwykle silną grupę. Nie zmieniają się natomiast obowiązujące taryfy na zakup energii. Nie spieszymy się też z rebrandingiem firmy, prawdopodobnie nastąpi to dopiero za rok.
Zmiany właścicielskie wśród firm energetycznych obserwujemy też na polskim rynku: Energa weszła do Grupy Orlen, na horyzoncie jest fuzja trzech pozostałych firm: PGE, Tauronu i Enei. To zagrożenie dla Innogy?
To zależy od tego, na ile ten nowy, skonsolidowany gracz będzie elastyczny i jaką przyjmie strategię działania. Jestem zwolennikiem tego, by na rynku działało wielu graczy, bo to gwarantuje zróżnicowanie ofert, konkurencję i na koniec jest korzystne dla klienta. Mamy więc pewne obawy, ale każdym ryzykiem można dobrze zarządzać. Ważne, żeby zasady regulacji rynku były jasne dla wszystkich uczestników. My jesteśmy na polskim rynku już od wielu lat i udaje nam się z sukcesem prowadzić tu działalność. Dodam, że konsolidacja uczestników rynku znajdujących się pod kontrolą państwa, której towarzyszy obniżenie przejrzystości rynku hurtowego, nie jest korzystna dla klienta. Dlatego też uważam, że producentów energii elektrycznej nadal powinna obowiązywać zasada sprzedaży wyprodukowanej energii poprzez giełdę.
Jak wygląda w Polsce konkurencja na rynku energii w porównaniu z innymi europejskimi krajami?