„Chaos zawsze pokonuje porządek, gdyż jest lepiej zorganizowany” – ta myśl z powieści Terry’ego Pratchetta zdaje się przyświecać kolejnym polskim władzom w kwestii zarządzania gospodarką, przynajmniej w ostatnich dziewięciu latach. Owe dziewięć lat to nie pomyłka – Koalicja 15 Października, która rok temu wygrała wybory, a w grudniu 2023 r. przejęła stery państwa, niestety nie wyklarowała struktury tego, kto tak naprawdę w jej rządzie trzyma gospodarcze lejce.
Nie ma tam nikogo, kogo by obsadzono w roli następcy Leszka Balcerowicza, Grzegorza Kołodki, Marka Belki czy Jacka Rostowskiego, słowem brak wicepremiera ds. gospodarczych. Ba, brak nawet ministra gospodarki, który ogarniałby całokształt związanych z nią problemów i projektów, ustalał priorytety i egzekwował wykonanie zadań. To może i ułatwia życie premierowi Donaldowi Tuskowi, podobnie jak ułatwiało premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, skoro nie trzeba tu dzielić się z kimś władzą (w polityce chaos bywa lepiej zorganizowany), ale też nie ułatwia życia przedsiębiorcom, korporacjom, a w konsekwencji także nie służy pracownikom i konsumentom.
Plątanina ministerstw i kompetencyjny chaos
W polskim rządzie kompetencje gospodarcze krzyżują się między ministrami i podległymi im resortami, więc łatwo tu o wrażenie bałaganu. Mamy ministra rozwoju i technologii, który ogarnia gospodarkę od strony regulacji, ale odpowiedzialny jest także np. za budownictwo. Jest ministerstwo przemysłu, które zajmuje się głównie bezbolesnym zwijaniem górnictwa węglowego, a przecież obok surowców energetycznych na liście zadań jest – przynajmniej teoretycznie – „rozwój i wykorzystanie energii jądrowej na potrzeby społeczno-gospodarcze”.