Czy te słowa są tylko niegroźną przedwyborczą retoryką? Raczej nie. Trump od dawna twierdzi, że NATO jest „martwe”, Unia Europejska jest wrogiem USA, a Putin – wspaniałym przywódcą, z którym w 24 godziny załatwi sprawę Ukrainy. Wprawdzie Kongres przyjął ustawę, która utrudnia prezydentowi szybkie wycofanie kraju z NATO, ale nie należy z tym wiązać przesadnych nadziei. Po to, by sparaliżować sojusz, wystarczy decyzja o wycofaniu części wojsk amerykańskich z Europy (do tego prezydent nie potrzebuje zgody Kongresu). Wyrażane przez część naszych polityków przekonanie, że „nas to nie dotyczy”, jest zwykłą ułudą. Jeśli USA zamkną swoje bazy w Niemczech, w razie napaści nie będą miały jak pomóc militarnie Polsce, nawet jeśli bardzo by tego chciały. Słynny art. 5 traktatu waszyngtońskiego każe im wówczas podjąć wszelkie działania, jakie uznają za konieczne, ale nie każe im wcale używać w tym celu wojska. W końcu aneksji przez Stalina krajów bałtyckich USA też się sprzeciwiły, do końca odmawiając jej formalnej akceptacji. Co nie zmieniało faktu, że przez niemal pół wieku kraje bałtyckie były rosyjskimi koloniami.
Czytaj więcej
Już za rok Donald Trump może zostać zaprzysiężony na 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jakim cudem?
Argumenty Trumpa trafiają wielu Amerykanom do przekonania
Główny problem leży jednak w tym, że argumenty Trumpa trafiają wielu Amerykanom do przekonania (tak jak ponad 80 lat temu przemawiały do nich słowa izolacjonistów, że USA nie mają żadnego powodu, by mieszać się w europejskie wojny i sprzeciwiać Hitlerowi).
No bo rzeczywiście, amerykańskiemu wysiłkowi na rzecz wspólnej obrony nigdy nie towarzyszył równy wysiłek Europejczyków. W latach 1960–1990 USA wydawały na obronę średnio 7 proc. PKB rocznie, a ich europejscy sojusznicy – 3 proc. (poza wydającą 5,5 proc. Wielką Brytanią). Od czasu upadku komunizmu wydatki amerykańskie spadły do 4 proc. rocznie, a w Europie – do 1,6 proc.
Wielu Amerykanów uważa, że w ten sposób USA broniły politycznych sojuszników i hodowały gospodarczych wrogów. Wydając mniej na obronę, Niemcy mogli stosować niższe podatki, ich kraj mógł się rozwijać nieco szybciej, a dziś zalewać amerykański rynek swoimi samochodami (jeszcze bardziej oszukali prostodusznych Amerykanów Japończycy, wydając na obronę 1 proc. PKB i jeszcze skuteczniej podbijając ich rynek). Ekonomiści twierdzą, że źródeł gospodarczego sukcesu Niemiec i Japonii należy szukać gdzie indziej, a USA również skorzystały na wydatkach militarnych, stając się dzięki nim główną potęgą technologiczną świata. Ale dla wielu Amerykanów rachunek jest prostszy: my płacimy za ich obronę, a oni nas oszukują, sprzedając nam swoje auta. Dokładnie tak, jak mówi Trump.