Kaskadę widoczną tym bardziej, że przez ostatnie lata mieliśmy wykwit niesystemowych dodatków wprowadzonych tylko po to, by ludzie myśleli, że ich dobrobyt zależy od władzy. A nie od własnej pracy.
Problemem jednak nie jest to, co rząd zaoferował, lecz to, w jaki sposób „wklejono” proste transfery w system ubezpieczeń społecznych. Dodatki takie jak 13. i 14. emerytura czy świadczenie dla matek, które urodziły czwórkę dzieci, są tylko luźno związane z systemem emerytalnym.
Dziś utrapieniem jest szybko rosnąca liczba emerytur niższych niż minimalna, do których wypłaty potrzebne jest uzbieranie stażu emerytalnego. Zamiast uszczelnić przepisy odpowiadające za lawinowy wzrost takich świadczeń, których jest już ponad 365 tys., w trakcie wprowadzania 13. emerytury postanowiono ją rozdać wszystkim po równo. Efekt jest taki, że osoba, która przepracowała w swoim życiu jeden dzień i ma dwugroszową emeryturę, otrzymuje taki sam dodatek jak emeryt, który przepracował kilkadziesiąt lat. Jeszcze mniej sprawiedliwa jest 14. emerytura, która nie przysługuje teoretycznie najbogatszym emerytom. Nikt przy tym nie sprawdza ich dochodu, ale wyłącznie to, czy emerytura lub renta nie przekracza 2900 zł. Narusza to konstytucyjną zasadę równości, bo punktem odniesienia nie jest dochód, ale sama wysokość świadczenia, które nie przesądza o sytuacji materialnej seniora. Warto też wiedzieć, że limit 2900 zł to dzisiaj mniej niż przeciętna nowa emerytura. Wobec tego nie dotyczy on tylko bogatych, ale ponad połowy tych, którzy rzeczywiście wpłacali składki.
Z 13. i 14. emeryturą wiążą się kolejne niezamierzone efekty powiązane z przepisami o koordynacji zabezpieczenia społecznego, które obowiązują nas w UE, ale które też wynikają z umów, które zawarliśmy m.in. z Ukrainą i Białorusią. Wynika z nich wprost, że system jest neutralny względem obywatelstwa. To oznacza, że Nataszę z Ukrainy czy Helgę z Niemiec dotyczą te same zasady sumowania uprawnień emerytalnych w celu wypłaty łącznego świadczenia w kraju stałego pobytu na emeryturze. Dotyczy to też dodatków wynikających li tylko ze statusu emeryta lub rencisty. Oznacza to, że Helga po jednym dniu pracy w Polsce otrzyma 13. i 14. emeryturę po ukończeniu 60. roku życia, o siedem lat wcześniej, niż zostanie emerytką w Niemczech. Nie ma przy tym znaczenia, ile wcześniej zarabiała czy obecnie zarabia w Niemczech, bo polskie państwo daje dodatki każdemu, kto uzyska status emeryta, a ten przysługuje choćby za jeden dzień pracy. Ponieważ na niemiecką emeryturę musi poczekać, to 14. też zostanie wypłacona, bo w tym czasie oprócz pensji będzie miała tylko kilka groszy „polskiej” emerytury.
Kłopot jest tym większy, że o ile Polska uznaje prawo Helgi do 13. i 14. emerytury, o tyle niemiecki organ rentowy symetrycznie pomniejsza podobny dodatek emerytom mieszkającym w Niemczech, właśnie o kwotę bonusów z Polski. Czyli Jarosław, który z Warszawy przeprowadzi się do Berlina, dostanie tam emeryturę, ale pomniejszoną o wypłacone w Polsce 13. i 14. Państwo niemieckie, jak widać, nie jest tak zamożne, ponieważ prawo do świadczeń uzależnia od faktycznego dochodu.