Nie masz wrażenia, że weekend jest za krótki? – czasami pyta mnie żona w niedzielę wieczorem. Mam – bo sobota i niedziela są za krótkie, by zdążyć i na zakupy na warzywny bazarek, i wykonać jakiś zaległy remoncik w domu, i jeszcze zajrzeć na wystawę do muzeum. Podobnie pewnie myśli wielu Polaków, skoro Donald Tusk, który ma niezły słuch społeczny, obiecał na początku lipca, że jego partia przed przyszłorocznymi wyborami przygotuje program pilotażu dla czterodniowego tygodnia pracy.
Pytani przez nas ekonomiści są w sprawie skrócenia czasu pracy sceptyczni. Ja jednak trzymam Tuska za słowo, choć też muszę schłodzić entuzjazm publiczności i zwrócić uwagę na słówko „pilotaż”, którego użył. Bo powszechnego czterodniowego tygodnia pracy nie da się zadekretować z dnia na dzień, bez istotnego wstrząsu w gospodarce.
Po pierwsze, wobec zapaści demograficznej i jednoczesnego wypychania setek tysięcy seniorów na emerytury (odwrócenie reformy wieku emerytalnego) już teraz brakuje rąk do pracy, a problem z roku na rok będzie się pogłębiał. Można go rozwiązać, otwierając szerzej drzwi dla imigracji zarobkowej, zwłaszcza spoza Europy, gdzie trwa boom demograficzny, ale na to ani obecna władza, ani pokaźna część rodaków nie są jeszcze gotowi.
Pracę ludzi może też zastąpić praca maszyn, ale – to po drugie – automatyzacja w skali całej polskiej gospodarki kuleje. W przeliczeniu na liczbę pracujących mamy ponad trzy razy mniej robotów niż np. Słowacy i ponad siedem razy mniej niż Niemcy. Daleka droga przed nami, skoro w maszyny zastępujące człowieka są w stanie inwestować tylko duże firmy, a struktura polskiej gospodarki jest mocno rozdrobniona. To utrudni powszechną robotyzację.
W przeszłości wielkie socjalne zmiany pojawiały się w czasach nadzwyczajnych. Ośmiogodzinny dzień pracy i 46-godzinny tydzień wprowadziła w swych początkach II Rzeczpospolita, by powstrzymać nastroje rewolucyjne. 42 lata temu władze PRL musiały przystać na postulat sierpniowego strajku i zgodzić się na wolne soboty. Dzisiaj jednak, choć mamy czasy nadzwyczajne, nie widzę ruchu społecznego, dla którego postulat wolnego piątku byłby naprawdę ważny. W PO też jakoś do niego się nie wraca…