Choć nie ma definicji sprawiedliwości systemu podatkowego, to uznaje się, że niskie dochody powinny być mniej obciążone niż wysokie. Polski system uchodził za mało progresywny. I rzeczywiście, posługując się miarą progresji stosowaną przez OECD, widzimy, że różnica obciążeń między 167 a 67 proc. przeciętnego wynagrodzenia wynosiła nieco ponad 3 pkt proc. Polski Ład miał ją zwiększyć do 6,5 pkt proc.
Problem polega na tym, że Polskim Ładem, zamiast system uprościć, dodatkowo go skomplikowano. Nowe dziury trzeba było cerować specjalnymi łatami. Wśród nich znalazła się „ulga dla klasy średniej”, która okazała się dla systemu podatkowego lekarstwem gorszym niż choroba. Próbowano mówić, że to wina Gowina, ale po jego odejściu z rządu ulga przylgnęła do premiera Morawieckiego, gdy triumfalnie ogłosił, że chce być „premierem klasy średniej”.
Ulgę rozdawał kolejnym grupom. Gdy premier zakiwał się w swoich obietnicach, uznał, że flagową ulgę należy usunąć. Rozbrajanie podatkowej bomby w trakcie roku podatkowego przy założeniu, że nikt nie może stracić, okazało się wyjątkowo kosztowne. 16 mld zł ubytku dochodów budżetowych to porównywalny koszt do pięciu wcześniejszych nowelizacji Polskiego Ładu.
Co jednak zupełnie umyka uwadze, to fakt, że rząd wycofuje się rakiem z obietnicy sprawiedliwych podatków. Oficjalnie Ład miał realizować dwa cele: zapewnić sprawiedliwość poprzez wzrost progresji i finansowanie zdrowia. Miał. Ale wyszło jak zwykle.
W rezultacie zmian efekt netto wszystkich zmian Ładu i jego upadku daje wzrost progresji tylko o 1 pkt proc. Następuje odwrót od idei sprawiedliwych podatków, bo teraz wajcha została przesunięta na rzecz bogatych. Widać to w kalkulatorach. Przy wynagrodzeniu brutto w wysokości 7,5 tys. zł dochód na rękę wzrośnie o 65 zł miesięcznie. Przy 10 tys. – o 210 zł, a przy 12,5 tys. zł – o 400 zł.