Cieszę się z zapowiedzi premiera Morawieckiego, że rząd w nadchodzącym tygodniu nareszcie ogłosi, co zamierza zrobić z zawstydzającym uzależnieniem naszego kraju od rosyjskiej ropy. Cieszę się, bo blisko osiem lat po Anschlussie ukraińskiego Krymu przez Rosję nadal jesteśmy przyspawani do rur ze wschodu. Z kraju agresora pochodzi połowa ropy zużywanej przez nasze rafinerie i 40 proc. gazu, jaki wykorzystujemy do ogrzewania polskich domów czy gotowania obiadów.
Uniezależnić się od rosyjskiego gazu jest trudno – alternatywne rurociągi nie powstają z dnia na dzień, ale decyzja w tej sprawie zapadła już w 2016 r. Rozbudowany został terminal gazowy w Świnoujściu i jest nadzieja, że w październiku ruszy gazociąg Baltic Pipe łączący nas z Danią. Planowany był jeszcze za rządów premiera Buzka, ale w końcu jest. Decyzji w sprawie uniezależnienia się rosyjskiej ropy dotąd brak.
Tymczasem zamiennik dla niej można od dawna z powodzeniem sprowadzać drogą morską przez Naftoport. Owszem, konieczne jest przestawienie instalacji rafinerii na przerób innego rodzaju surowca, ale na to było przecież niemal osiem lat, odkąd Putin ujawnił swoje wrogie wobec sąsiadów ambicje. Dlaczego o kierunku dostaw przez ten czas głównie decydował oferowany przez Rosjan rabat, zwany w branżowym slangu dyferencjałem? Dlaczego w sprawie gazu uznano, że ważne jest bezpieczeństwo, a w sprawie innych paliw – zysk?
50-proc. uzależnienie od ropy z Rosji to zaniedbanie, które stawia nas dzisiaj w mocno dwuznacznej sytuacji. Bo oto na Mariupol, Charków, Kijów i inne miasta Ukrainy spadają dziś rakiety sfinansowane m.in. przez nas. I dalej je finansujemy, dopóki nie zmienimy dostawcy. Z każdym zatankowanym litrem benzyny i oleju napędowego polscy kierowcy składają się na rosyjski budżet wojenny.
Pora to przerwać. I to właśnie zadanie rządu. Bo bojkot konsumencki ma ograniczenia. Omijam szerokim łukiem zachodnią sieć, która trzyma się kurczowo rosyjskiego rynku. Mogę poprosić lekarza, by nie przepisywał mi leku firmy, która ciągle zarabia tam miliony. Ale nie dowiem się, które paliwo powstało z ropy rosyjskiej, a które nie. Owszem, mogę dojeżdżać do pracy rowerem zamiast autem, ale nie dojadę nim 120 km do mojego rodzinnego miasta, ani nie przewiozę ziemi do ogrodu czy szafki kuchennej.