Minister rozwoju powiedział niedawno, grzebiąc program „Mieszkanie+”, że nie trzeba wspierać podaży, tylko popyt. Stąd flagowym projektem jest „Bezpieczny kredyt”, do tego dochodzi zniesienie PCC na zakup pierwszego lokum na rynku wtórnym. Czy to nie podgrzeje zbytnio rynku?
Minister Waldemar Buda powoływał się na mieszkania oddane do użytkowania w 2022 r., i faktycznie było to najwięcej w ciągu co najmniej trzech dekad, ale przecież to lokale sprzedawane rok czy dwa lata temu. Teraz rynek zastanawia się, czy obecna oferta wystarczy, biorąc pod uwagę rosnącą liczbę chętnych. Polacy już wrócili do biur sprzedaży deweloperów, a program „Bezpieczny kredyt” jeszcze nawet nie ruszył. Jak podał Otodom, w kwietniu deweloperzy w siedmiu miastach sprzedali 5 tys. mieszkań, ponad dwa razy tyle, ile w sierpniu ub.r., czasie najgorszej smuty. Oferta na tych rynkach wynosiła na koniec kwietnia 44 tys. lokali – jeśli przy sprzedaży 5 tys. miesięcznie chcielibyśmy mieć zrównoważony rynek, to oferta musiałaby sięgać 60 tys. To pokazuje, że popyt jest większy niż podaż. Cała nadzieja w tym, że firmy zdążą rozpocząć nowe inwestycje, zanim na rynek napłynie strumień potężnego kapitału w postaci „Bezpiecznego kredytu”.
Program ma ruszyć w lipcu, ale już przynosi skutki: rośnie liczba mieszkań rezerwowanych przez potencjalnych beneficjentów programu. Ale i osoby, które nie mają szans na preferencyjny kredyt, przyspieszają decyzje o zakupie w obawie, że nie będzie z czego wybierać albo ceny pójdą w górę. Dlaczego za wzrostem danych o sprzedaży i rezerwacjach nie idzie wzrost liczby rozpoczynanych budów?
Deweloperzy widzą, że sprzedaż mieszkań zaczęła po sierpniu ub.r. niemrawo odbijać, a od początku tego roku już dynamiczniej, zwłaszcza po złagodzeniu przez KNF kryteriów badania zdolności kredytowej. Widzą wzmożony ruch w biurach, mają zapas działek z pozwoleniami na budowę, ale uruchomienie inwestycji jednak wymaga czasu. Mieliśmy wystrzał danych o uruchamianych inwestycjach w marcu i ponowny spadek w kwietniu, miesiąc to za mało, by przesądzać o trendzie. Deweloperzy potrzebują trochę czasu, żeby wprowadzić nowe mieszkania do oferty, to wymaga przygotowań formalnych i organizacyjnych, a w prospekcie trzeba zadeklarować datę realizacji projektu. Myślę, że to kwestia dwóch, trzech miesięcy i niedługo w tych danych GUS-u zobaczymy odbicie.
Spójrzmy na 2020 r. – z powodu pandemii i lockdownu wiosną aktywność deweloperów mocno się skurczyła, ale relatywnie szybko wróciła na wysokie obroty, gdy okazało się, że popyt na mieszkania był wysoki. Zaledwie cztery miesiące później, we wrześniu, padł rekord liczby lokali w uruchomionych projektach.