Już od lipca kupujący swoje pierwsze mieszkanie będą mogli korzystać z kredytów „na 2 proc.” – obiecuje rząd. Dopłaty popłyną i na rynek pierwotny, i na wtórny. Limit wieku beneficjentów to 45 lat, limit cen mieszkań: 500 tys. zł (dla singli) i 600 tys. zł (dla rodzin). Maksymalny wkład własny: 200 tys. zł. W tym wariancie limity cen mieszkań wzrosną do 700 i 800 tys. zł. Jakie mieszkania będzie można kupić na preferencyjny kredyt?
Z analiz Metrohouse wynika, że na obu rynkach w Warszawie odsetek mieszkań w cenie poniżej 600 tys. zł to 35 proc., w Krakowie – 45 proc., we Wrocławiu – 60 proc., w Poznaniu – 64 proc., w Gdańsku – 50 proc., w Katowicach – 70 proc., w Rzeszowie – 74 proc., w Olsztynie – 84 proc., w Szczecinie – 75 proc., w Lublinie – 80 proc., w Toruniu – 86 proc., w Bydgoszczy – 90, a w Białymstoku i Łodzi – 84 proc.
Niemały wybór
Marcin Jańczuk, ekspert Metrohouse, zwraca uwagę na konstrukcję programu.
– Jego twórcy zrezygnowali z limitów cen za mkw. mieszkania. Dostępność lokali, które można sfinansować kredytem z dopłatami, jest więc większa – zaznacza. Wiele zależy od lokalizacji. – W niektórych miastach – jak Bydgoszcz, Toruń, Łódź, Białystok, budżet 600 tys. zł pozwoli na zakup lokalu właściwie bez większych ograniczeń – mówi Jańczuk. – Na drugim biegunie jest np. Warszawa, gdzie taką cenę ma 35 proc. mieszkań. Biorąc pod uwagę średnią cenę mkw. lokali, w stolicy możemy wprawdzie kupić nawet trzypokojowe lokale, ale niewielkie, najczęściej na oddalonych od centrum osiedlach.
Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments, ocenia, że odsetek ofert mieszkań, które „łapią się” na preferencyjny kredyt, jest całkiem spory. – Wbrew pozorom nie brakuje ich nawet w największych miastach, szczególnie, jeśli do ceny dodamy 200 tys. zł wkładu własnego – mówi. Wtedy można iść śmiało na zakupy nawet w Warszawie.