To generalnie był wieczór, o którym wiele mógłby powiedzieć dobry ortopeda. Najpierw 76-letni Iggy Pop pokazał, że wiek nie gra roli. Z nagim torsem, choć już nie prezentując swojego słynnego numeru z kablem od mikrofonu zaciskającym się na szyi, przypomniał siłę najmocniejszych hitów The Stooges i „Passengera”. Emanował dobrą energią, choć poruszał się po scenie z ewidentnym defektem biodra.
Nie wiem, czy ma tego samego lekarza, co Anthony Kiedis, ale wokalista Papryczek pojawił się na PGE Narodowym w jednym adidasie, na drugiej nodze mając aż po kolano stabilizator, co dla muzyka ożywiającego się charakterystycznymi, lekkimi podskokami, musiało stanowić nie lada wyzwanie. Kilkakrotnie przysiadał z boku odpocząć, a przypominał wtedy Jezusa frasobliwego.
Czytaj więcej
Red Hot Chili Peppers, Iggy Pop, The Mars Volta wystąpią 21 czerwca na jednym z najważniejszych koncertów tego roku na stadionie PGE Narodowy.
John Frusciante wyluzował
Koncert Papryczek zaczął się jednak bez Kiedisa, spektakularnym przygotowaniem artyleryjskim, czyli intro jamem, w którym przy asyście sekcji rytmicznej Flea-Chad Smith rolę głównego gitarowego natarcia wziął na siebie gitarzysta John Frusciante, grając piekielnie ostrą improwizację.