Trudno sobie wyobrazić lepszy piątek Adele: siódmy tydzień po premierze jej album „30" jest najlepiej sprzedającą się płytą na świecie z wynikiem blisko 4 mln egzemplarzy (składa się na to również ekwiwalent odtworzeń w portalach streamingowych), a dodatkowo 21 stycznia rozpoczyna cykl prestiżowych koncertów w formule rezydencji w Las Vegas w Ceasars Palace.
Amerykańska kreacja
W sali Colosseum w każdy piątek i sobotę do połowy kwietnia będzie jej słuchać 4100 fanów, którzy słono zapłacą za tę możliwość – od ponad 950 do 10 tysięcy dolarów. To nie koniec profitów. Po stronie zysków Adele ma zapewnione wpływy ze sprzedaży gadżetów. Każdego dnia pobytu będzie miała, ona i jej goście, do dyspozycji apartament oraz open bar w apartemencie, którego koszt wynosi 40 tysięcy dolarów, informują brytyjskie dzienniki.
Majątek brytyjskiej gwiazdy, która sprzedało blisko sto milionów albumów, szacowany jest na 220 mln dolarów, ale przed nią niemałe wydatki. Według amerykańskiego portalu tzm.com na celowniku Adele jest jedna z najwspanialszych posiadłości w Beverly Hills, wybudowana przez Sylwestra Stallone, który przenosi się na Florydę. Cena wywoławcza to 110 mln dolarów, ale podobno negocjacje są teraz na poziomie 58 mln dolarów.
O występach w Las Vegas różnie się mówi. Dla jednych to przejaw muzycznej emerytury, co potwierdziło już wielu artystów, poczynając od Elvisa Presleya, który kończył tam karierę, dając 800 występów. Dla innych ważny jest natomiast aspekt pandemiczny. Pandemia unieruchomiła koncertowy biznes, więc stacjonarne występy to sposób na rozwiązanie problemu, zbicie kosztów produkcji i szansa na wywindowanie cen biletów, bo w „jaskini hazardu" żadna cena nie dziwi. Tu przepuszcza się miliony.
Czytaj więcej
Adele jasno określiła grono swoich odbiorców swojej nowej płyty „30” – i nie są to nastolatki. „Nie chcę, żeby słuchały jej dwunastolatki, to dla nich trochę zbyt głębokie” – mówi Adele.