Wielka indywidualność muzyki improwizowanej, saksofonista Branford Marsalis, wykonała w Warszawie utwory Erwina Schulhoffa i Jacoba ter Veldhuisa w luźny sposób wiążące się z jazzem. Grał pięknym, ciepłym dźwiękiem i z dyscypliną godną muzyka klasycznego. Tylko w spontanicznym bisie pozwolił sobie na chwilę improwizacji.
Wyraziściej „czuła bluesa” orkiestra Filharmonii Narodowej w dwóch utworach XX-wiecznych kompozytorów (Spolianskiego i Bernsteina). W całości zaś ten wieczór wychodził poza tradycyjny kanon, z jakim kojarzone są koncerty filharmoniczne.
Nieoczywiste wybory
Dyrektor artystyczny narodowej instytucji Andrzej Boreyko stara się zerwać ze stereotypowym obrazem filharmonii, przyciągnąć nową i co ważne – młodszą publiczność. A tę o tradycyjnych gustach przekonuje, że historia muzyki to nie tylko Mozart, Beethoven czy Chopin, ale i wielu innych ciekawych, choć mniej znanych twórców.
W tym wychodzeniu poza oczywiste wybory Filharmonia Narodowa nie zapomniała o polskich kompozytorach – o rocznicy Kazimierza Serockiego i 80. urodzinach Marty Ptaszyńskiej.
Andrzej Boreyko wydobył też z niebytu łodzianina Pawła Kleckiego, dyrygenta o światowej sławie, który po epoce Holokaustu uznał, że własna twórczość jest bezcelowa. Zaprosił też dyrygenta Jarka Dybała, by zaprezentował opracowane przez niego fragmenty opery „Fedra”, nieukończonej przez Krzysztofa Pendereckiego. Zaproponował utwory Mikołaja Góreckiego, podążającego własną drogą kompozytorską syna sławnego ojca. A wybitnych muzyków zagranicznych – takich jak Julia Fischer czy Lucas Debargue – zachęcał do pokazania się w utworach polskich kompozytorów.