Używając terminologii show-biznesowej, należałoby powiedzieć, że ten festiwal jest formatem. Narodził się prawie 30 lat temu we Francji i szybko został przejęty przez inne kraje. Formuła Szalonych Dni Muzyki jest bowiem wyjątkowa. Proponuje ogromną dawkę atrakcyjnych koncertów z biletami po bardzo przystępnych cenach.
Muzyki można słuchać od rana do późnego wieczora. Każdy koncert trwa nie dłużej niż godzinę, bo Szalone Dni Muzyki chcą przed wszystkim przyciągać tych, którzy na co dzień w filharmoniach nie bywają. Tu można przyjść z dziećmi, dla których zresztą festiwal zawsze przygotowuje też odrębne atrakcje.
Od 12 lat Szalone Dni Muzyki odbywają się także w Warszawie, w ostatni weekend września. Organizator Sinfonia Varsovia stara się nie tylko powielać gotowe koncepcje, ale też dodawać do nich polskie akcenty. Ponieważ każda edycja ma swój temat główny, my postanowiliśmy w tym roku powiązać festiwal z Rokiem Polskiego Romantyzmu.
Warszawskie Szalone Dni Muzyki zostały zatytułowane „Ballady i romanse”, co w oczywisty sposób prowadzi do Adama Mickiewicza i pozwala przypomnieć mało znane ślady obecności polskiego wieszcza w muzyce europejskiej. Tak więc na piątkowym koncercie inauguracyjnym fragmenty „Dziadów” w interpretacji Jana Peszka zostaną połączone z poematem symfonicznym „Totenfeier”, który Gustav Mahler skomponował po lekturze IV części „Dziadów”. Sinfonię Varsovię poprowadzi związana obecnie głównie z Francją Marta Gardolińska.
Tego samego dnia, ale późnym wieczorem, dyrektor muzyczny Opery Narodowej Patrick Fournillier ze swą orkiestrą zaprosi na „Romantyczne inspiracje operowe”, w których znajdzie się też uwertura do „Litwinów”. Tę operę skomponował Włoch Amilchare Ponchielli według „Konrada Wallenroda”.