„Dom władzy” Slezkine’a. Saga rodu bolszewików

„Dom władzy” Slezkine’a to trzytomowa opowieść o rewolucji, jej prorokach, wyznawcach i kapłanach.

Publikacja: 03.03.2020 21:00

Mieszkania w bloku przy ul. Sierafimowicza 2 stanowią obecnie prestiżowy i jeden z droższych adresów

Mieszkania w bloku przy ul. Sierafimowicza 2 stanowią obecnie prestiżowy i jeden z droższych adresów do życia w Moskwie

Foto: Mat. Pras.

Rzadko się zdarza, żeby książkę historyczną porównywano do „Wojny i pokoju” Tołstoja, „Doktora Żywago” Pasternaka, „Życia i losu” Grossmana. Pojawiają się też skojarzenia z „Archipelagiem GUŁag” Sołżenicyna. Faktycznie, trafiła się nam rzecz monumentalna.

Yuri Slezkine urodził się w 1956 r. w Moskwie. Jego rodzina od strony matki to rosyjscy Żydzi, którzy po 1917 r. wrócili do kraju, bo chcieli mieć udział w wielkim, komunistycznym projekcie. Rodziną ojca byli „biali” Rosjanie.

W Moskwie studiował lingwistykę, w latach 80. wyjechał do Ameryki, a dziś wykłada historię Rosji na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Zdobył rozgłos książką „Wiek Żydów” (polski przekład z 2006 r.), a w 2017 r., po 20 latach pracy, wydał „Dom władzy. Opowieść o rosyjskiej rewolucji”. Książkę, która właśnie ukazała się nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego przetłumaczona przez zespół pod kierownictwem Klaudyny Michałowicz.

Slezkine w centrum swej opowieści stawia tytułowy dom wybudowany na przełomie lat 20. i 30. w centrum Moskwy na wyspie zwanej Bagnem. Socrealistyczny budynek wzniesiono jako symbol zwycięstwa, pomnik i wreszcie nagrodę dla nowej „czerwonej” arystokracji. De facto powstało samowystarczalne osiedle ze sklepem, kinem, teatrem, obiektami sportowymi, parkiem.

Klucze do 505 nowoczesnych mieszkań w pierwszej kolejności dostali zasłużeni bolszewicy z rodzinami. To właśnie ich historie przedstawia Slezkine, wybiórczo, ale i tak napisał błyskotliwą, literacko wyrafinowaną historyczną monografię.

Modlitwy do Marksa

Historyk postanowił też wykorzystać betonowe gmaszysko jako symbol i oś swojej pracy. Na tej osi umieścił dziesiątki drobniejszych historii, które łączą bohaterowie – żarliwi wyznawcy komunizmu.

Są rozdziały, które czyta się jak pasjonującą beletrystykę, ale są też i takie, przez które brnie się z mozołem. Wyzwaniem dla czytelnika jest nagromadzenie postaci, wątków i dygresji, których jest tyle co w „Rękopisie znalezionym w Saragossie”.

Dzieło Slezkine’a to bowiem swoista saga rodu bolszewików – pierwszego i drugiego pokolenia wojowników leninowskiej krucjaty. Tych, którzy zakrwawionymi rękami obalali carat w październiku 1917 r. oraz ich dzieci, które nie miały już tyle wiary, co rodzice. Jednak najciekawsze w „Domie władzy” jest to, że Slezkine bada bolszewizm za pomocą narzędzi antropologicznych i religioznawczych. Porównuje go do sekt o charakterze millenarystycznym, takich jak XVI-wieczni anabaptyści Thomasa Münzera, amerykańscy mormoni, afrykańscy rastafarianie czy chińscy tajpingowie.

W takim ujęciu Marks i Engels przypominają proroków, którzy zapowiedzieli upadek starego świata i nadejście „Królestwa Bożego”. Ich „proroctwo” realizowali „apostołowie”: Lenin, Trocki, Swierdłow i inni przywódcy.

„Gdy Lenin przyjechał pociągiem do Piotrogrodu i ogłosił, że oto wybiła godzina: przepowiednia spełniła się, wszystko, co zapisano, dokona się jeszcze przed upływem tego pokolenia. (…) Jeśli zaś chodzi o »ugodowców« (…), którzy mieli uszy, ale nie słyszeli, to Lenin wiedział, że są oni ani gorący, ani zimni, lecz letni, więc wyrzucił ich ze swych ust” – Slezkine co chwila sięga do języka apokaliptycznego.

Prorocy i apostołowie

Imponująca jest konsekwencja historyka, który do samego końca prowadzi quasi religijną analogię. Często się mówi, że komunizm był świecką religią, ale Slezkine wykazuje to narzędziami naukowymi. Rewolucjoniści wspólnie mieszkają, jedzą i wypoczywają. Razem też przeżywają kryzysy wiary.

Lata 20. autor porównuje do rozczarowania, jakie przechodzą wszystkie sekty. Bolszewicy dociekają, dlaczego wciąż nie nastał raj na ziemi? Gdzie popełniamy błąd? To rozczarowanie kumuluje się i prowadzi do zaostrzania ortodoksji. Wrogów i „innowierców” się morduje, odstępców napomina i reedukuje (w łagrach). Wszystko na nic.

Pod pokrywką fanatyzmu gotuje się coraz mocniej. Tajemnicze zabójstwo partyjnego notabla Kirowa w 1934 r. stanie się sygnałem do radykalnego samooczyszczenia. Potrzebny jest tylko kozioł ofiarny. Znajdzie się ich ponad milion.

Wielką czystkę Slezkine porównuje do polowań na czarownice. Odsuwa na bok Stalina, nie robi z niego mistrza zbrodni, przekonuje, że bolszewicy wyrządzili sobie wielką krzywdę sami. To przecież oni – wierzący i praktykujący – padli największą ofiarą represji w latach 1934–1937.

Czytamy o komunistach, którzy ślepo wierzą w grzechy przyjaciół i krewnych, a na końcu też są skłonni uznać własną „apostazję”.

Dom władzy w Moskwie pustoszeje. Lokatorzy zmieniają się częściej niż w hotelu robotniczym. Wielokrotnie zsyłana do łagrów Tania Miagkowa postanawia w obozie stać się jeszcze lepszą komunistką i zdanie po zdaniu studiuje „Kapitał” Marksa: „Sporządzam masę notatek (…) mam szczerą nadzieję, że pod koniec mojego trzeciego roku w tym miejscu zacznę co nieco z tego rozumieć”. 12-letni syn Osipa Piatnickiego, który chciał zostać snajperem, narzeka: „Co za drań z ojca, że tak wziął i zniszczył wszystkie moje marzenia”. Podobnych historii są tu dziesiątki.

Slezkine nieustannie zmienia formę narracji. Pisze kronikę, kreśli portrety psychologiczne, dokonuje analizy socjologicznej. Sięga po środki typowe dla prozy, niczym powieściopisarz trzyma się wpostaci od ich młodości po śmierć.

Z uwagą przygląda się zaangażowaniu w bolszewizm małomiasteczkowej żydowskiej inteligencji oraz innych nacji (Łotyszów, Polaków, narodów kaukaskich). Nie ma w nim cienia sympatii do komunizmu, lecz wobec bolszewików oczekujących raju na ziemi jest na swój sposób czuły. Jednocześnie nie żałuje ironii tym, którzy wykłócali się o pokoje w ośrodkach wczasowych na Krymie lub schlebiali Stalinowi, by dostać większe mieszkania.

Zaczyna wiać grozą, kiedy czytamy o trójkowych sądach wydających wyroki śmierci w 15 minut, o głodzie w Mongolii i na Ukrainie, o eksterminacji kozaków dońskich czy egzekucji rodziny carskiej. O tych niebolszewickich ofiarach bolszewizmu Slezkine też na szczęście pamięta.

Rzadko się zdarza, żeby książkę historyczną porównywano do „Wojny i pokoju” Tołstoja, „Doktora Żywago” Pasternaka, „Życia i losu” Grossmana. Pojawiają się też skojarzenia z „Archipelagiem GUŁag” Sołżenicyna. Faktycznie, trafiła się nam rzecz monumentalna.

Yuri Slezkine urodził się w 1956 r. w Moskwie. Jego rodzina od strony matki to rosyjscy Żydzi, którzy po 1917 r. wrócili do kraju, bo chcieli mieć udział w wielkim, komunistycznym projekcie. Rodziną ojca byli „biali” Rosjanie.

Pozostało 92% artykułu
Literatura
"To dla Pani ta cisza" Mario Vargasa Llosy. "Myślę, że powieść jest już skończona"
Literatura
Zbigniew Herbert - poeta-podróżnik na immersyjnej urodzinowej wystawie
Literatura
Nagroda Conrada dla Marii Halber
Literatura
Książka napisana bez oka. Salman Rushdie po zamachu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Literatura
Leszek Szaruga nie żyje. Walczył o godność