To miał być wyjątkowy koncert w Teatrze Wielkim w Warszawie i rzeczywiście odbędzie się w poniedziałek, jednak bez słuchaczy na widowni. Nie wolno przegapić tego wydarzenia, bo tej klasy dyrygenci potrafią wręcz zahipnotyzować muzyką.
Marek Janowski ma swojsko dla nas brzmiące nazwisko, które odziedziczył po ojcu. Na dodatek przyszedł na świat w Warszawie, w 1939 r., ale wkrótce potem wyjechał z matką do jej rodziny do Wuppertalu. Po polsku nie mówi, ma jednak sentyment do kraju swojego urodzenia. Na własne 80. urodziny także przyjechał do Warszawy, by poprowadzić koncert orkiestry Sinfonii Varsovii.
Wielką karierę rozpoczął w połowie lat 60. w Niemczech i przez następne pół wieku współpracował z najważniejszymi instytucjami muzycznym tego kraju. Z czasem zaczął być zapraszany przez słynne orkiestry i teatry operowe na świecie.
Uchodzi za wspaniałego interpretatora muzyki niemieckiej, w tym dramatów Wagnera, ale to Marek Janowski dokonał również nagrania płytowego dla firmy Decca „Diabłów z Louden" Pendereckiego, chętnie też dyryguje muzyką Lutosławskiego.
Na koncert, którym Sinfonia Varsovia chce uczcić swoje 37. urodziny, Marek Janowski wybrał utwory kompozytorów niemieckich. Są to dwie symfonie oznaczone numerem czwartym – Beethovena i Brahmsa. Utrzymane są w odmiennym nastroju, ale młodszy o ponad pół wieku Brahms zawsze uważał Beethovena za mistrza, do którego porównywał się nieśmiałością.