Miasteczko nazywa się dumnie Empire. Ale z mocą imperium niewiele ma wspólnego. Właściwie wszystko tu zamiera. Kiedy zamknięta zostaje fabryka gipsu, Fern traci pracę. Jej mąż niedawno umarł. Jej życie wali się w gruzy. Starzejąca się kobieta nie zamierza jednak dogorywać wśród beznadziei. Sprzedaje dom i w kamperze wyrusza w trasę.
Fern pracuje dorywczo w hurtowni Amazonu i jeździ. Po drodze spotyka ludzi podobnych do siebie – tych, którzy dużo stracili po kryzysie roku 2008, którym życie się nie ułożyło. Współczesnych nomadów. Ludzi otwartych, którzy nie czują się wykluczeni ze społeczeństwa. Zakosztowali wolności, pokochali swój styl życia. Spotykają się czasem na zjazdach, albo zwyczajnie w drodze. Nie mówią sobie „Żegnaj”, lecz „Do zobaczenia”. Bo przecież gdzieś znowu na siebie wpadną i na pewno będą mogli na siebie nawzajem liczyć.
Ich życie ma swoje ciemne strony, czasem dopada ich poczucie samotności, czasem choroba, a ubezpieczenia nie ma... Ale trwają i wielu z nich nie zamieniłoby już swojego kampera na domek z ogródkiem.
„Nomadland” Chloe Zhao jest filmem niezwykłym. Wciąga swoim powolnym rytmem, zachwyca pięknymi krajobrazami, pokazuje prowincjonalną Amerykę, jakże inną niż ta z Manhattanu czy Beverly Hills. Do tego genialna Frances McDormand – aktorka, która nigdy nie bała się brzydoty, a z biegiem lat nie udawała nastolatki z naciągniętą od operacji plastycznych skórą. Żona Joela Coena nie ma w sobie niczego z gwiazdy, wierzymy jej, gdy mówi: „Nie jestem bezdomna, jestem bez domu”. Każda jej zmarszczka jest piękna, każde zmęczenie wiarygodne.