Gdy Jarosław Kaczyński przemawiał 10 listopada na pl. Piłsudskiego, reflektor rzucał za nim cień na mury Dowództwa Garnizonu. Nie był to cień prezesa, a sylwetka samego Marszałka. Kaczyński ostrzegł przed wyzwaniami, co „przychodzą do nas z granicy wschodniej i także z Zachodu". Rekonstrukcja „świetlanej przeszłości" zawróciła nas do teorii dwóch wrogów.
Wobec kryzysu zewnętrznego podsycanego przez Łukaszenkę przywódca partii uczynił wiele, by pobudzić gorączkę wewnętrzną w kraju. Czy utrzymywanie społeczeństwa w stanie alarmu i zwiększonej potrzeby bezpieczeństwa nie stało się celem polityki PiS? David Unger pisał o takiej władzy: „Życie, wolność i dążenie do szczęścia ustąpiły miejsca ciągłemu zarządzaniu kryzysowemu: pilnowaniu porządku i prowadzeniu wojen ideologicznych. Służy temu stan wyjątkowy, który usprawiedliwiać ma wszelkie formy przemocy państwa, w tzw. imieniu bezpieczeństwa narodowego".
Sojusznicy uznali napięcia na granicy za kryzys polityczny i humanitarny wywołany przez Białoruś w celu destabilizacji Polski i Unii. Dostrzegli nową jego formę, użycia migrantów jako broni. Wytworzenie nowoczesnej strategii przeciwdziałania wymagałoby współpracy międzynarodowej i nowatorskiej odpowiedzi. Perspektywa władz polskich jest jednak anachroniczna.
Czytaj więcej
Prawdopodobnie władze, przez działania i zaniechania zabiły więcej Polaków niż Stalin oficerów w Katyniu.
Władza razem z krajami Unii i NATO miałaby możliwość zakończenia kryzysu. Paweł Zalewski zauważył brak woli politycznej, pytając, czy chodzi tu o szybkie rozwiązanie konfliktu. Politycznie ten zatarg opłaci się PiS: „Najgorsze, co może nas spotkać, to przekształcenie tego kryzysu w trwały, a to wieszczyli Morawiecki, Błaszczak i Kamiński".