Michał Szułdrzyński: Prezes zapędził się w kozi róg

Nerwowość w PiS może świadczyć o tym, że Jarosław Kaczyński zdał sobie sprawę, iż stoi przed wyborem: przetrwanie Zjednoczonej Prawicy przy niepewnej większości czy też jak najszybsze wybory zapewniające reelekcję Andrzeja Dudy i konserwujące władzę PiS.

Aktualizacja: 11.05.2020 05:56 Publikacja: 10.05.2020 18:40

Michał Szułdrzyński: Prezes zapędził się w kozi róg

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

Podpisując w ubiegłym tygodniu porozumienie z Jarosławem Gowinem, Kaczyński postawił na to pierwsze. Postanowił wybrać to co realne i namacalne, czyli zgodzić się na warunki Gowina i utrzymać większość w Sejmie. W zamian Gowin i jego partia zagłosowali za fatalną ustawą o głosowaniu w pełni korespondencyjnym, ponieważ w podpisanym przez obu Jarosławów dokumencie zawarta była deklaracja poprawienia tych przepisów, przede wszystkim poprzez przywrócenie Państwowej Komisji Wyborczej roli organizatora wyborów.

Plan zakładał, że po tym, jak w niedzielę nie odbędą się wybory – z powodu niemożliwości ich organizacji przez PKW – Sąd Najwyższy uzna ich nieważność i upoważni marszałka Sejmu do rozpisania nowych wyborów. Tyle tylko, że w SN doszło do awantury o wybór kandydatów na pierwszego prezesa, a z kolei szefowa Izby Kontroli Nadzwyczajnej SN, choć powołana przez PiS, oburzyła się sugestią, że to politycy ustalają a priori orzeczenia SN. Do tego doszły sondaże. Choć wyborcy PiS dobrze oceniają porozumienie Kaczyńskiego z Gowinem, to równocześnie Andrzej Duda traci poparcie, a wszystkie znaki na niebie i ziemi sugerują, że tracić będzie dalej. Dziś może liczyć na 45 proc. Drugi z wynikiem niemal 20 proc. jest Szymon Hołownia. Depcze mu po piętach Władysław Kosiniak-Kamysz z bardzo dobrym jak na kandydata ludowców poparciem niemal 17 proc.

Przeczytaj także: Wyborcy PiS cieszą się z kompromisu. Zadowolonych 70 proc.

Wnioski są oczywiste. Szanse na wygranie w pierwszej turze maleją, a wygrana w drugiej – zarówno z Hołownią, jak i Kosiniakiem-Kamyszem – będzie znacznie trudniejsza niż z Kidawą-Błońską. Zarówno były publicysta, jak i lider PSL mogą bowiem liczyć na odebranie prezydentowi Dudzie centrowych wyborców o konserwatywnych poglądach. Innymi słowy, mogą przyciągnąć elektorat, który dla kandydatki Platformy był nieosiągalny.

Widząc to wszystko, Jarosław Kaczyński chciwie słuchał tych polityków PiS, którzy mówili, że trzeba wykorzystać moment, kiedy ustawa już przyjęta przez Sejm i podpisana przez prezydenta daje prawną (choć konstytucyjnie wątpliwą) możliwość przeprowadzenia wyborów 23 maja i przepchnięcia łokciami oraz kolanem Andrzeja Dudy na drugą kadencję. To by oznaczało, że Gowin oraz część jego posłów odchodzi z koalicji i rozpoczyna się polityczna awantura pociągająca za sobą potężne wątpliwości dotyczące konstytucyjnej legitymacji prezydenta.

Ale dla Kaczyńskiego już nie liczył się styl, lecz po prostu ocalenie władzy, której widmo utracenia nagle pojawiło się na Nowogrodzkiej. I to właśnie ta emocja – lęk przed utratą władzy – stała się głównym doradcą. Prezes PiS dostrzegł, że sam zastawił na siebie pułapkę. Że najpierw swoim uporem, by wybory przeprowadzić jak najszybciej, a później woltą z porozumieniem z Gowinem zapędził się w kozi róg.

Gdy kilka dni temu rozmawiałem z przedstawicielem obozu władzy, ten bronił Jarosława Kaczyńskiego, przekonując, że prezes nie zdawał sobie sprawy, iż nie da się przeprowadzić wyborów 10 maja. Usłużni politycy z jego otoczenia zapewniali go, że jest to zadanie wykonalne, a kto twierdził, że jest inaczej, był albo z opozycji, albo wykazywał się brakiem lojalności. Dopiero kiedy szef PiS pojął, że sytuacja jest znacznie trudniejsza, zgodził się na ustępstwa wobec Gowina. Sęk w tym, że to tłumaczenie pogrąża Jarosława Kaczyńskiego. Wyłania się z niego obraz człowieka oderwanego od rzeczywistości, podejmującego kluczowe decyzje na podstawie informacji dostarczanych mu przez partyjnych potakiwaczy. Człowieka, którego łatwo do czegoś przekonać w środę, a w sobotę namówić do czegoś przeciwnego. To niebezpieczna sytuacja, bo oznaczałoby to, że osoba, która podejmuje najważniejsze decyzje dla państwa i obywateli, jest zupełnie nieprzewidywalna.

Podpisując w ubiegłym tygodniu porozumienie z Jarosławem Gowinem, Kaczyński postawił na to pierwsze. Postanowił wybrać to co realne i namacalne, czyli zgodzić się na warunki Gowina i utrzymać większość w Sejmie. W zamian Gowin i jego partia zagłosowali za fatalną ustawą o głosowaniu w pełni korespondencyjnym, ponieważ w podpisanym przez obu Jarosławów dokumencie zawarta była deklaracja poprawienia tych przepisów, przede wszystkim poprzez przywrócenie Państwowej Komisji Wyborczej roli organizatora wyborów.

Pozostało 87% artykułu
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego PiS wciąż nie wybrał kandydata na prezydenta? Odpowiedź jest prosta
Komentarze
Mentzen jako jedyny mówi o wojnie innym głosem. Będzie czarnym koniem wyborów?
Komentarze
Karol Nawrocki ma w tej chwili zdecydowanie największe szanse na nominację PiS
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Antoni Macierewicz ciągle wrzuca granaty do szamba
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Komentarze
Jan Zielonka: Donald Trump nie tak straszny, jak go malują? Nadzieja matką głupich