Obrazek trafił do mediów po poniedziałkowym posiedzeniu klubu parlamentarnego partii rządzącej, w którym wziął udział Andrzej Duda. Posiadanie zaplecza politycznego to dobra rzecz w kampanii, ale w tym przypadku właściwie nie wiadomo, kto kogo posiada. Gdyby to prezydent rozdawał karty, zaprosiłby pewnie posłów i senatorów do siebie, choć na imprezę w ogrodach jeszcze za chłodno. A tak, zamiast stać się gospodarzem wydarzenia, prezydent zapozował z prezesem i smutnymi nieco członkami władz partii przy długim stole prezydialnym, co szybko zdobyło w internecie złośliwy przydomek „Ostatnia wieczerza”. Ostatnia czy nie, ale na pewno nietrafiona.
Faktem jest, że wszyscy prezydenci jakieś zaplecze polityczne mieli, jedynym wyjątkiem był Lech Wałęsa, który własną partię dopiero postanowił zbudować. Nie wyszło.
Tajemnicą poliszynela były jednak „szorstkie przyjaźnie” i nieukrywane animozje między głowami państwa a porzuconymi przez nich partiami, a szczególnie ich liderami. Tym razem prezydent ma bardzo skrócony wybieg.
Ale coś za coś. Musi przecież kultywować związki, które zapewnią mu poparcie w wyborach. – Wszyscy politycy naszego obozu muszą mieć świadomość, że teraz mają zapomnieć o własnych ambicjach, karierach politycznych czy jakichś planach rozbudowy swoich formacji – powiedział przecież Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”. I dodał napominająco, że „każdy powinien czuć presję woli naszych zwolenników, a ona jest oczywista – reelekcja Andrzeja Dudy i dokończenie reform”.
To się nazywa poparcie! Czy słowa prezesa zapewnią reelekcję Andrzejowi Dudzie? Jeśli parlamentarzystom PiS uda się „pójść ze słowami prezesa” w lud, do czego właśnie zostali zobowiązani, to swój oddźwięk będzie to miało. Bez wątpienia.