Czy to dobrze, czy źle, że parę dni przed wyborami kandydujący w nich prezydent pojawi się w gościnnie u przywódcy najważniejszego państwa świata? Jeżeli mielibyśmy po takiej wizycie przekonanie, że zwiększyło się bezpieczeństwo Polski, to oczywiście dobrze. Niestety, ostatnie działania prezydenta Donalda Trumpa w dziedzinie bezpieczeństwa: wejście w fazę totalnego starcia z Niemcami, decyzja o wycofaniu stamtąd tysięcy amerykańskich żołnierzy, sugerowały jednak coś odwrotnego. Drastyczne ograniczenie militarnej obecności USA w Europie to osłabienie NATO i przysługa dla tych, którym silny sojusz przeszkadza w realizacji imperialnych planów.
Trump karcił Niemcy – zachodnioeuropejskiego sojusznika, a Rosji proponował powrót do G7, która stałaby się znowu G8. Może przesadą byłoby nazwanie tego pomocą w wyjściu z izolacji, bo i państwa Europy Zachodniej, poza spotkaniami w formule G7/G8, Rosji nie izolują, ale i tak był to niebezpieczny sygnał. Z drugiej strony w grze Trumpa z Berlinem Rosja występuje, słusznie, jako ten zły, od którego największe państwo UE na pokolenia uzależnia się energetycznie. Co pociąga za sobą konsekwencje w zakresie bezpieczeństwa dla Polski i innych krajów mających nieszczęście leżeć między potęgami powiązanymi gazociągami Nord Stream.
Czy zatem nastąpiła gwałtowna przemiana i prezydent Ameryki naprawdę zamierza udowodnić, że los flanki wschodniej leży mu na sercu? Czy też chce wciągnąć Polskę w spór z Niemcami, wymusić, by wreszcie powiedziała, do kogo jej bliżej: europejskiej mamy czy taty zza Atlantyku? Polska dyplomacja nie dała się wciągnąć, podkreślając, że chcemy u siebie dodatkowych żołnierzy amerykańskich, ale tych, których przewidywała dwustronna umowa z USA, a nie kosztem Niemiec.
Gwałtowna zmiana decyzji Trumpa teoretycznie mogłaby nastąpić pod wpływem amerykańskich wojskowych i polityków, także z partii Trumpa, którzy przestrzegają przed konsekwencjami wycofywania się z Niemiec, czyli Europy. Chodzi przecież o decyzję, której skutki będą odczuwane długie lata po skończeniu urzędowania przez prezydentów Trumpa i Dudę, niezależnie od tego, czy będzie to urzędowanie przez jedną czy dwie kadencje. Ale oni obaj raczej tak do tego nie podchodzą: spotkanie w czasie kampanii wyborczej to przede wszystkim próba zwiększenia szans na wywalczenie drugiej kadencji. Jeżeli w tej próbie Polska zyska, to zyska i Andrzej Duda. Jeżeli uda mu się połączyć własny interes z interesem kraju – będzie bohaterem, jak u Hegla. Ale diabeł tkwi w szczegółach – Duda o sile tego powiedzenia przekona się, gdy już opuści Biały Dom i zrozumie, jaka była cena uścisku dłoni Donalda Trumpa.
Bezpieczeństwo Polski powinno być poza partyjnym sporem. Tak się złożyło, że deklaracja przywódcy najważniejszego mocarstwa w kwestii bezpieczeństwa Polski, lub jej brak, może zadecydować o tym, kto wygra wybory, a to teraz kluczowy element partyjnego sporu.