W środowiskach biznesowych i wśród nastawionych prorynkowo ekonomistów rośnie konsternacja polityką sprawującej władzę od ponad dziesięciu miesięcy koalicji 15 października. I trudno się temu dziwić. Strategii gospodarczej ani widu, ani słychu. Kierowcy trzymającego stery gospodarki też brak. Nie ma ani wicepremiera ds. gospodarczych, ani nawet ministra gospodarki, a jego dawne kompetencje są rozsmarowane po kilku resortach, z których każdy ciągnie w swoją stronę.
Budżet państwa: większe wydatki zwiastują wyższe podatki
Projekt przyszłorocznego budżetu z rozdętym deficytem i zwiększająca go ogłoszona właśnie nowela tegorocznego budżetu martwią wyborców rozumiejących, że to w krótszym terminie oznacza pogłębienie nierównowagi w gospodarce. A w długim – konieczność głębszego sięgnięcia do ich kieszeni przez fiskusa.
Rząd – wzorem rywali, którzy stracili władzę dziesięć miesięcy temu – dalej rozrzuca pieniądze z helikoptera, zamiast kierować je do naprawdę potrzebujących (choćby racjonalizując nieskuteczne demograficznie 500+/800+, najdroższy program społeczny w historii Polski). Prorynkowo nastawieni wyborcy zaczynają mieć wątpliwości, dokąd nas to doprowadzi. I niezbyt przekonuje ich to, że na horyzoncie wybory prezydenckie, więc koalicjantów paraliżuje strach przed cięciem wydatków.
Czytaj więcej
Do 2028 roku tzw. dług pozabudżetowy ma zwiększyć się do ponad 600 mld zł z 360 mld zł w 2023 r. To pokazuje, że gabinet Donalda Tuska nie zamierza przywracać pełnej kontroli parlamentu nad finansami publicznymi w Polsce.
Kto sięgnie po głosy przedsiębiorców
Dalej windowana jest płaca minimalna, a jej planowane regulacje zmierzają do utrwalenia tego trendu. Najmocniej bije on w dziesiątki tysięcy małych i średnich przedsiębiorców, bo to oni, a nie wielkie firmy, płacą na poziomie minimum. Z trudem starają się utrzymać swoje biznesy, wzięte w imadło słabnącej koniunktury gospodarczej (spadek wydatków konsumpcyjnych bije właśnie w nich) i rosnących kosztów, zaczynając od płac, na energii skończywszy.