Byłem w Gruzji jako reporter jesienią 2012 roku, kiedy ważyły się polityczne losy kolejnej dekady, a może i dekad tego przyjaznego Polsce kraju. Na pięć minut przed wyborami Tbilisi było znów zmobilizowane. Obwieszone plakatami. Z partyjnych lokali wysypywały się tłumy woluntariuszy. Powszechne było przekonanie, że coś trzeba zmienić.
Gruzińskie Marzenie i Micheil Saakaszwili w wieży z kości słoniowej
Niepopularny prezydent Micheil Saakaszwili tuż przed wyborami zdążył tak zmienić system konstytucyjny, że w przypadku sukcesu jego partii w wyborach parlamentarnych utrzymałby władzę w roli premiera. Grał więc o życie. Ale dziwna to była gra. Zamknął się szczelnie w wieży z kości słoniowej, jaką był Pałac Prezydencki. Nie wystawiał z niego nosa, nie komunikował się, a jego biuro prasowe nawet nie odpowiadało na liczne prośby o wywiad ze strony zachodnich dziennikarzy.
Czytaj więcej
Premier Viktor Orbán pojechał do Gruzji wesprzeć rządzących. Opozycja nawołuje do protestów i nie uznaje wyniku wyborów. – Czy wybory sfałszowano? Byłbym bardzo ostrożny – mówi „Rz” analityk PISM.
Inaczej Bidzina Iwaniszwili, lider opozycyjnego Gruzińskiego Marzenia. Ten witał dziennikarzy w swojej bajkowej rezydencji z otwartymi ramionami. Miał dla mnie czas na wywiad prasowy, telewizyjny i dobrą godzinę rozmowy. Zapewniał o zachowaniu kursu na zachód, dystansie do Rosji i postawieniu na integrację z Unią. Saakaszwili? Niegdyś sojusznik; miliarder sfinansował mu nawet przebudowę policyjnych komisariatów. Ale później wykazał tendencje autorytarne, zbudował system państwowej korupcji, brutalnie zwalczał przeciwników politycznych, tolerował tortury w więzieniach i nigdy nie uwolnił się od podejrzeń związanych ze śmiercią Zuraba Żwanii. Moje trudne pytania o koneksje rosyjskie i zarobione tam miliardy Iwaniszwili zbył uśmiechem: to przeszłość.