Gdy siły zbrojne Izraela wkroczyły do południowego Libanu, w Brukseli właśnie przygotowywano zmianę warty na czele NATO. Od wtorku sekretarzem generalnym jest Mark Rutte, który zastąpił Jensa Stoltenberga. Eskalacja konfliktu na Bliskim Wschodzie teoretycznie nie zagraża bezpieczeństwu europejskich sojuszników. Najdalej, ale to też bardzo hipotetyczne, może dotknąć Cypr, któremu Hezbollah groził wcześniej atakiem za udostępnianie Izraelczykom infrastruktury do celów wojskowych. Cypr należy do UE, ale nie należy do NATO, i były już sekretarz generalny zdążył wyraźnie powiedzieć, że NATO w takiej sytuacji nie zamierza reagować. Podtrzymuje to Mark Rutte. Jego pierwszy priorytet to „podstawowa działalność NATO”, czyli obrona terytorium sojuszników.
Jak Mark Rutte podchodzi Donalda Trumpa w sprawie Ukrainy
Nie znaczy to jednak, że wojna Izraela z Hamasem, a teraz z Hezbollahem, jest neutralna z punktu widzenia bezpieczeństwa w Europie. Powinien nas martwić nie tylko problem spodziewanej zwiększonej fali uchodźców uciekających przed przemocą w Libanie, ale też poważne konsekwencje geopolityczne. Czy USA, i tak już wykazujące oznaki zmęczenia wsparciem dla Ukrainy (politycznym, finansowym i wojskowym), nie przeniosą swojej uwagi na inny zapalny punkt świata? Bo trudno w równym stopniu zajmować się kilkoma wojnami. Do tego Waszyngton może uznać destabilizację sytuacji na Bliskim Wschodzie za większe zagrożenie dla swoich interesów niż ewentualne zwycięstwo Rosji. Może więc mieć pokusę szybkiego zakończenia wojny w Ukrainie za cenę nawet dużych ustępstw dla Putina.
Czytaj więcej
Z wojny Izraela przeciw Hezbollahowi zrobi się większa, regionalna? Mało prawdopodobne. Iran ma inny priorytet – program nuklearny. Może poświęcić podopiecznych, w tym Hezbollah.
Nowy szef NATO wyraźnie wskazał, że bezwarunkowe poparcie dla Ukrainy i przybliżanie jej do NATO będzie jego priorytetem. Wydaje się też rozumieć, jak należy rozmawiać z Amerykanami. Mark Rutte we wtorek publicznie komplementował Donalda Trumpa, przypominając, że to on w poprzedniej kadencji na stanowisku prezydenta USA naciskał na sojuszników, żeby zwiększyli wydatki na obronę do 2 proc. PKB. W stylu może niezbyt eleganckim, posuwając się czasem do szantażu (groził nawet wycofaniem się USA z NATO), ale skutecznie. Były holenderski premier zauważył też, że to Trump otworzył Europie oczy na zagrożenie ze strony Chin – nie tylko gospodarcze, ale też geopolityczne. Rutte zresztą nazwał Chiny pomocnikiem Rosji w tej wojnie. Holender pokazywał też zależności. Mówił, że USA muszą pomagać Ukrainie nie tylko dlatego, że tak trzeba. Ale dla obrony swoich własnych interesów.
Rosja jest ważnym komponentem światowej osi zła
Wystarczy popatrzeć, od kogo Putin kupuje broń: Chiny, Iran, Korea Północna. Nawet jeśli Waszyngton uznałby, że silna Rosja nie jest dla USA zagrożeniem, to przecież jej wszyscy pomocnicy to albo wrogowie USA, jak Chiny, albo śmiertelni wrogowie, jak Iran czy Korea Północna. Puszczenie w niepamięć zła wyrządzonego przez Rosję Ukrainie byłoby zaproszeniem dla innych, żeby robili to samo. A przecież dysput terytorialnych na świecie nie brakuje. Rutte ma wystarczająco dużo doświadczenia, wiarygodności i umiejętności dyplomatycznych, żeby przekonywać nowego prezydenta USA i waszyngtońskie elity do utrzymania wsparcia dla Ukrainy. Tak żeby ewentualne rozmowy pokojowe toczyły się na najlepszych dla niej zasadach.