– Obecnie w Polsce doszliśmy do przełomowego momentu – udział importu większości surowców w Rosji spadł do zera. Udało się nam odciąć od ryzyka szantażu energetycznego, którym dotychczas posługiwała się Rosja – mówił Jakub Kupecki, dyrektor Instytutu Energetyki, podczas dyskusji „Czy możliwa jest dziś niezależność energetyczna?”.
Było to możliwe m.in. dzięki wcześniej rozbudowywanej infrastrukturze umożliwiającej dywersyfikację dostaw, ale nie obeszło się bez kosztów w postaci wyższych cen energii. Podobne doświadczenia jak w Polsce mają też inne kraje.
– Nasza infrastruktura w 100 proc. uzależniała nas od rosyjskiego gazu, krajowy dostawca i monopolista na rynku był kontrolowany przez Gazprom, do tego Gazprom utrzymywał, że mamy wobec niego niemal miliard dolarów zadłużenia – mówił Sergiu Tofilat, analityk energetyczny z Mołdawii. Ale mniej więcej od roku Mołdawia nie kupuje tego surowca od Rosji, co było możliwe m.in. w efekcie zmiany kierunku dostaw przy wykorzystaniu tzw. gazociągu bałkańskiego.
Analityk przyznał, że dla odbiorców indywidualnych była to kosztowna rewolucja: ceny gazu są około sześciu razy wyższe niż przed wybuchem wojny. Mołdawski rząd podjął decyzję o subsydiowaniu konsumentów na poziomie 2,5 proc. PKB, ale nie pokrywa wszystkich kosztów. – Jest ciężko, ale taka jest cena niezależności energetycznej – komentował Sergiu Tofilat.
François Barthélémy, dyrektor we Francuskim Stowarzyszeniu Gazowym, także opisywał, że produkcja krajowa energii nie starcza na wszystkie potrzeby, więc niezależność dostaw także we Francji jest kluczowa. – Działamy tu na dwóch frontach. Po stronie popytu staramy się obniżać zużycie energii – mówił Barthélémy. Po stronie podaży Francja postawiła na dywersyfikację źródeł dostaw, w tym budowę terminali do odbioru gazu LNG, które obecnie zapewniały około połowy importu tego surowca.