Rafał Sonik o wojnie w Ukrainie: Gigantyczna lekcja empatii

Nie ma głębszej prawdy o tej wojnie niż ta zawierająca się w krótkim zdaniu – Ukraińcy faktycznie walczą również za naszą wolność i za przyszłość naszej wolności – mówi Rafał Sonik, przedsiębiorca, sportowiec i filantrop.

Publikacja: 24.02.2023 03:00

CV Rafał Sonik jest właścicielem i prezesem spółki Gemini Holding, która w swoim portfolio ma centra

CV Rafał Sonik jest właścicielem i prezesem spółki Gemini Holding, która w swoim portfolio ma centra handlowe Gemini Park w Bielsku-Białej, Tarnowie i Tychach. Zwycięzca Rajdu Dakar w kategorii quadów, oraz dziewięciokrotny zdobywca Pucharu Świata. Od ponad 25 lat współpracuje ze Stowarzyszeniem Siemacha. Współzałożyciel Stowarzyszenia Czysta Polska, które od 12 lat organizuje projekt sprzątania tatrzańskich szlaków – „Czyste Tatry” ∑

Foto: mat. pras.

Rozmawialiśmy przed rokiem, w szczycie pomocowego wzmożenia, gdy w pierwszych tygodniach po rosyjskiej agresji na Ukrainę uruchomiono mnóstwo akcji pomocowych, konwoje humanitarne, centra pomocy. Co z tamtych dni najbardziej utkwiło panu w pamięci?

Trzy rzeczy. Pierwsza to natychmiastowa mobilizacja i natychmiastowe decyzje. Druga to zrzeszające po kilkaset osób fora wymiany informacji, które działały przez 24 godziny na dobę i powstały zupełnie spontanicznie. Trzecią rzeczą, która zadecydowała o ogromnej skali pomocy, było zaufanie. Ufaliśmy, że nikt nie zrobi innego użytku z ogromnych ilości towarów i usług, często o bardzo dużej wartości, które sobie nawzajem przekazujemy. Ufaliśmy też, że nikt nie zrobi czegoś, za co potem musielibyśmy wspólnie odpowiadać. Wzajemne zaufanie sprawiło także, że już po kilku dniach ta spontaniczna „giełda” informacji zaczęła się racjonalizować. Pojawili się dysponenci, którzy ustalali, gdzie, kiedy i w jakim charakterze pomoc jest najbardziej potrzebna. To wszystko było możliwe właśnie dzięki absolutnemu zaufaniu, które do siebie mieliśmy, bo przecież nie było czasu, żeby kontrolować, gdzie faktycznie trafiają zamawiane towary. To było fantastyczne. Cały świat biznesu – składania zamówień, przesyłania i alokowania towarów – nagle stał się idealny, oparty na pełnym zaufaniu i przy wykorzystaniu pełni możliwości każdego z uczestników. Moim zdaniem nie ma w historii drugiego takiego przykładu, jak ten z pierwszych tygodni rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

Czytaj więcej

Wojna w Ukrainie. Polskie firmy wykazały się nie tylko hojnością

Było to tym bardziej niezwykłe, że sondaże społeczne pokazują w Polsce bardzo niski poziom wzajemnego zaufania. Czy z tamtego zrywu pomocy opartego na zaufaniu zostało coś, co do dziś wpływa na relacje w biznesie?

Oczywiście. Zostało zaufanie i szacunek. Ogromne wrażenie robiło wówczas maksymalne osobiste zaangażowanie wielu osób, w tym Rafała Brzoski, który uczestniczył w tak wielu projektach i działał tak skutecznie, że wyglądało, jakby trzech ludzi pracowało pod tym samym nazwiskiem i telefonem, Artura Czepczyńskiego i jego całej rodziny, rodziny Majów, Artura Kazienki, Tomasza Misiaka czy Andrzeja Wasilewskiego. Paliwem w tych działaniach było zaufanie, które pozwoliło przełamać stereotyp podejrzliwego, niechętnego do współpracy Polaka. To wszystko wywołało dwa widoczne rezultaty. Po pierwsze, ludzie, którzy byli szczególnie aktywni w tamtym okresie, mają dziś wobec siebie bardzo dużo szacunku i zaufania. Jakbyśmy przeskoczyli kilka, a może nawet kilkanaście lat znajomości. To pozwala załatwiać dziś różne sprawy na zupełnie innym gruncie niż wcześniej. Drugi rezultat to zmiana wizerunku. Powiedział to wyraźnie Richard Branson na spotkaniu w Rzeszowie latem zeszłego roku, zaznaczając, że jeszcze nigdy Polska i Polacy nie mieli tak dobrej reputacji w świecie. Myślę, że Polska zdała historyczny egzamin i bardzo się cieszę, że w dużej mierze dokonali tego polscy przedsiębiorcy, którzy wraz z lokalnymi władzami, samorządami i organizacjami pozarządowymi błyskawicznie stworzyli system, który przyjął ponad 2 mln uchodźców, w większości kobiet z dziećmi i starszych osób.

Czy któreś z inicjatyw uruchomionych przez biznes w pierwszych tygodniach wojny nadal są prowadzone?

Nadal działają niektóre centra pomocy, ale powiedzmy sobie wprost – nie licząc stałych ośrodków dla osób o specjalnych wymaganiach – są one protezą. Optymalny proces to taki, w którym uchodźcy szybko stają się członkami społeczeństwa, zaczynają w nim funkcjonować. Sam zatrudniam sporo osób z Ukrainy, w większości kobiety, i obserwuję, jak dobrze sobie radzą, choć często żyją i pracują ze świadomością, że ich mężowie walczą na froncie, a część rodziny została w zniszczonych, atakowanych ciągle miastach.

Przed rokiem mówił pan o potrzebie współpracy przedsiębiorców, organizacji pozarządowych i władz, zwłaszcza władz samorządowych. Czy miała ona duże znaczenie?

Ta współpraca była bardzo ważna, bo jakkolwiek przez pierwsze tygodnie i miesiące grupy i organizacje przedsiębiorców odegrały kluczową rolę w działaniach pomocowych, to bardzo szybko włączyły się – i również zdały egzamin – struktury samorządowe oraz różne lokalne środowiska. Choćby nasza grupa i Stowarzyszenie Siemacha równolegle organizowaliśmy zbiórki pieniędzy, bo wiedzieliśmy, że niektóre towary trzeba będzie kupić, w tym megafony niezbędne do komunikacji w dużych punktach zbiórki czy specjalistyczne produkty. Uciekając przed wojną, wiele osób nie miało ani zapasu potrzebnych leków, ani nawet bielizny na zmianę. To wszystko trzeba było zorganizować i nikt nie oczekiwał rewanżu czy zapłaty. Zapłatą było poczucie, że wykonujemy nasz ludzki obowiązek. Bardzo ważna była też współpraca z komendami wojewódzkimi policji, by zabezpieczyć główne szlaki uchodźcze. Egzamin zdał również polski rząd, który dzięki szybkim zmianom legislacyjnym zapewnił bazę przepisów ułatwiających przyjęcie uchodźców, objęcie ich systemem opieki zdrowotnej. Nie znam przedsiębiorcy, który by bardzo narzekał na utrudnienia w legalizacji pobytu i pracy uchodźców. To wszystko zadziałało naprawdę dobrze.

Czy tamte doświadczenia pomocowe przekładają się dzisiaj na lepszą współpracę firm, samorządów i NGO-sów?

Tak, bo wszyscy przeszliśmy przyspieszoną ewolucję współpracy. Dzięki niej dużo lepiej poznaliśmy się i nabraliśmy do siebie szacunku i zaufania. Nie chcę się wypowiadać za NGO-sy, ale utwierdziłem się w przekonaniu, że są one niezbędnym partnerem w systemie, tak samo, jak wszelkiego rodzaju struktury samorządowe na poziomie gmin i województw czy struktury tworzące system opieki społecznej. W zeszłym roku to wszystko zadziałało, bo w potrzebie chwili natychmiast zbudowaliśmy połączenia między tymi ogniwami, tworząc cały łańcuch pomocy. Gdybyśmy wtedy nie mieli któregokolwiek z ogniw, doszłoby do sytuacji dramatycznych.

Czy w rok po wybuchu wojny, gdy warunki, a także potrzeby uchodźców są już inne, a sytuacja gospodarcza jeszcze trudniejsza, polski biznes nadal pomaga Ukrainie?

Oczywiście. Biznes musi rozwiązywać codzienne problemy, idzie na rękę matkom, które potrzebują więcej czasu na opiekę nad dziećmi, wynajmuje mieszkania dla uchodźców, udostępnia środki transportu. Dzisiaj jest to organiczna, elastyczna pomoc, która rozłożyła się na miliony relacji, bo np. w mieszkaniu wynajętym dla pracownicy mieszka także jej siostra z dziećmi. Ten system pomocy został rozłożony dzisiaj na miliony małych działań, które razem przynoszą wielkie rezultaty.

Sądzi pan, że ten ogromny zryw pomocowy zmieni postrzeganie biznesu w Polsce? Jakie jeszcze zmiany może on przynieść?

Myślę, że miniony rok dla wszystkich był gigantyczną lekcją empatii – lekcją, która nie pójdzie na marne. Tworzymy już w zasadzie dwunarodowe społeczeństwo, w którym musimy nauczyć się patrzeć na ludzi wokół nas z empatią. Ten rok pokazał nam też, jak ogromne znaczenie ma budowanie społeczeństwa obywatelskiego opartego na zrozumieniu potrzeb człowieka. Nastąpił tu ogromny postęp, który warto wzmacniać. A najlepiej wzmacnia go świadomość, że dzięki dzielnym Ukraińcom mamy w Polsce pokój. Uważam, że nie ma głębszej prawdy o tej wojnie niż ta zawierająca się w krótkim zdaniu – Ukraińcy faktycznie walczą również za naszą wolność i za przyszłość naszej wolności.

Rozmawialiśmy przed rokiem, w szczycie pomocowego wzmożenia, gdy w pierwszych tygodniach po rosyjskiej agresji na Ukrainę uruchomiono mnóstwo akcji pomocowych, konwoje humanitarne, centra pomocy. Co z tamtych dni najbardziej utkwiło panu w pamięci?

Trzy rzeczy. Pierwsza to natychmiastowa mobilizacja i natychmiastowe decyzje. Druga to zrzeszające po kilkaset osób fora wymiany informacji, które działały przez 24 godziny na dobę i powstały zupełnie spontanicznie. Trzecią rzeczą, która zadecydowała o ogromnej skali pomocy, było zaufanie. Ufaliśmy, że nikt nie zrobi innego użytku z ogromnych ilości towarów i usług, często o bardzo dużej wartości, które sobie nawzajem przekazujemy. Ufaliśmy też, że nikt nie zrobi czegoś, za co potem musielibyśmy wspólnie odpowiadać. Wzajemne zaufanie sprawiło także, że już po kilku dniach ta spontaniczna „giełda” informacji zaczęła się racjonalizować. Pojawili się dysponenci, którzy ustalali, gdzie, kiedy i w jakim charakterze pomoc jest najbardziej potrzebna. To wszystko było możliwe właśnie dzięki absolutnemu zaufaniu, które do siebie mieliśmy, bo przecież nie było czasu, żeby kontrolować, gdzie faktycznie trafiają zamawiane towary. To było fantastyczne. Cały świat biznesu – składania zamówień, przesyłania i alokowania towarów – nagle stał się idealny, oparty na pełnym zaufaniu i przy wykorzystaniu pełni możliwości każdego z uczestników. Moim zdaniem nie ma w historii drugiego takiego przykładu, jak ten z pierwszych tygodni rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

Pozostało 80% artykułu
Gospodarka
Rosjanie rezygnują z obchodów Nowego Roku. Pieniądze pójdą na front
Gospodarka
Indeks wiarygodności ekonomicznej Polski. Jest źle, ale inni mają gorzej
Gospodarka
Margrethe Vestager, wiceprzewodnicząca KE: UE nie potrzebuje nowej polityki konkurencji
Gospodarka
Gospodarka Rosji jedzie na oparach. To oficjalne stanowisko Banku Rosji
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Gospodarka
Tusk podjął decyzję. Prezes GUS odwołany ze stanowiska