Rozmawialiśmy przed rokiem, w szczycie pomocowego wzmożenia, gdy w pierwszych tygodniach po rosyjskiej agresji na Ukrainę uruchomiono mnóstwo akcji pomocowych, konwoje humanitarne, centra pomocy. Co z tamtych dni najbardziej utkwiło panu w pamięci?
Trzy rzeczy. Pierwsza to natychmiastowa mobilizacja i natychmiastowe decyzje. Druga to zrzeszające po kilkaset osób fora wymiany informacji, które działały przez 24 godziny na dobę i powstały zupełnie spontanicznie. Trzecią rzeczą, która zadecydowała o ogromnej skali pomocy, było zaufanie. Ufaliśmy, że nikt nie zrobi innego użytku z ogromnych ilości towarów i usług, często o bardzo dużej wartości, które sobie nawzajem przekazujemy. Ufaliśmy też, że nikt nie zrobi czegoś, za co potem musielibyśmy wspólnie odpowiadać. Wzajemne zaufanie sprawiło także, że już po kilku dniach ta spontaniczna „giełda” informacji zaczęła się racjonalizować. Pojawili się dysponenci, którzy ustalali, gdzie, kiedy i w jakim charakterze pomoc jest najbardziej potrzebna. To wszystko było możliwe właśnie dzięki absolutnemu zaufaniu, które do siebie mieliśmy, bo przecież nie było czasu, żeby kontrolować, gdzie faktycznie trafiają zamawiane towary. To było fantastyczne. Cały świat biznesu – składania zamówień, przesyłania i alokowania towarów – nagle stał się idealny, oparty na pełnym zaufaniu i przy wykorzystaniu pełni możliwości każdego z uczestników. Moim zdaniem nie ma w historii drugiego takiego przykładu, jak ten z pierwszych tygodni rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Czytaj więcej
W pierwszych tygodniach wojny polskie firmy wykazały się nie tylko hojnością, ale też sprawną organizacją działań pomocowych. Wiele z nich prowadzi je do dziś.
Było to tym bardziej niezwykłe, że sondaże społeczne pokazują w Polsce bardzo niski poziom wzajemnego zaufania. Czy z tamtego zrywu pomocy opartego na zaufaniu zostało coś, co do dziś wpływa na relacje w biznesie?
Oczywiście. Zostało zaufanie i szacunek. Ogromne wrażenie robiło wówczas maksymalne osobiste zaangażowanie wielu osób, w tym Rafała Brzoski, który uczestniczył w tak wielu projektach i działał tak skutecznie, że wyglądało, jakby trzech ludzi pracowało pod tym samym nazwiskiem i telefonem, Artura Czepczyńskiego i jego całej rodziny, rodziny Majów, Artura Kazienki, Tomasza Misiaka czy Andrzeja Wasilewskiego. Paliwem w tych działaniach było zaufanie, które pozwoliło przełamać stereotyp podejrzliwego, niechętnego do współpracy Polaka. To wszystko wywołało dwa widoczne rezultaty. Po pierwsze, ludzie, którzy byli szczególnie aktywni w tamtym okresie, mają dziś wobec siebie bardzo dużo szacunku i zaufania. Jakbyśmy przeskoczyli kilka, a może nawet kilkanaście lat znajomości. To pozwala załatwiać dziś różne sprawy na zupełnie innym gruncie niż wcześniej. Drugi rezultat to zmiana wizerunku. Powiedział to wyraźnie Richard Branson na spotkaniu w Rzeszowie latem zeszłego roku, zaznaczając, że jeszcze nigdy Polska i Polacy nie mieli tak dobrej reputacji w świecie. Myślę, że Polska zdała historyczny egzamin i bardzo się cieszę, że w dużej mierze dokonali tego polscy przedsiębiorcy, którzy wraz z lokalnymi władzami, samorządami i organizacjami pozarządowymi błyskawicznie stworzyli system, który przyjął ponad 2 mln uchodźców, w większości kobiet z dziećmi i starszych osób.