To ekranizacja autobiograficznej książki napisanej przez kobietę, której zeznania przed sądem w Los Angeles kilka lat temu śledziło z niepokojem wielu tuzów Hollywood, sportu i biznesu. Molly Bloom, zbieżność z postacią z „Ulissesa" Jamesa Joyce'a przypadkowa, zanim została „królową pokera" była dobrze zapowiadającą się narciarką. Jej marzenia o olimpijskim medalu rozwiała kontuzja.
Wyjechała do Los Angeles, tam pracowała w nocnym klubie, naganiając bogatych klientów do nielegalnego kasyna. Z czasem jej ambicje wzrosły: otworzyła własny salon, w którym stawki liczono w tysiącach dolarów, a klientami były m.in. takie aktorskie sławy, jak Leonardo DiCaprio, Tobey Maguire, Ben Affleck, Matt Damon, tenisiści, liczni biznesmeni, a także mafiosi.
Przez kilka lat dorobiła się fortuny. Jej działalność przerwało FBI, została aresztowana i postawiona przed sądem. Z czasem napisała autobiografię. Jej sfilmowania podjął się uznany scenarzysta Aaron Sorkin („Ludzie honoru", „Prezydent – miłość w Białym Domu", „Wojna Charliego Wilsona", „Moneyball", „The Social Network", „Steve Jobs") – wybitny specjalista od przekładania na język filmu biografii autentycznych postaci.
W „Grze o wszystko" już na początku poznajemy finał całości (akcja FBI). Właściwa opowieść rozgrywa się w retrospekcjach, gdy Molly opowiada o życiu adwokatowi (Idris Elba), którego nie zachwyca propozycja podjęcia się obrony.
Debiutujący w roli reżysera Sorkin nie do końca się sprawdził. Zbyt mocno przywiązał się do własnego tekstu, za bardzo kocha to, co napisał, za mało wierzy w silę obrazu, nie umiejąc powstrzymać się od jego komentowania. W rezultacie film trwa aż 140 minut, wywołując uczucie znużenia.