„To mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości" – sławne słowa Neila Armstronga, pierwszego astronauty, który stanął na Księżycu, przypomina w „Pierwszym człowieku" odtwarzający go Ryan Gosling.
Podróże w kosmosie od zawsze pobudzały wyobraźnię. A od zarania kina to jeden z ulubionych tematów science fiction, gatunku do czasu pojawienia się „Gwiezdnych wojen" George'a Lucasa traktowanego wszakże po macoszemu. Dzisiaj kosmiczne filmy należą do najbardziej spektakularnych produkcji o ogromnych budżetach. Przyciągają do kin miliony widzów.
Pierwszy był Georges Melies, już w 1902 r. nakręcił „Podróż na Księżyc". Wystrzałem z ogromnej armaty wyprawił na srebrny glob grupę uczonych. 67 lat później fantazja stała się rzeczywistością: 21 lipca 1969 r. Amerykanie wylądowali na Księżycu.
Dramat jednostki
Oscarowi laureaci Damien Chazelle („Whiplash", „La La Land") i scenarzysta Josh Singer („Spotlight", „Czwarta władza") w „Pierwszym człowieku" przypomnieli to ważne dla ludzkości wydarzenie na kanwie siedmiu lat z życia Neila Armstronga, jego rodziny (przekonująca Claire Foy w roli żony) i kolegów astronautów. Nie powstała efektowna, hurraoptymistyczna opowieść o podboju kosmosu ani patriotyczna laurka dla amerykańskiej potęgi, ale skromny, choć w ekranowym kształcie efektowny dramat jednostki o zranionej psychice, na co dzień igrającej ze śmiercią. Ale przede wszystkim opowieść o wysokiej cenie, jaką trzeba zapłacić za realizację marzeń.
Rok 1961: Neil Armstrong pracuje w NASA jako inżynier i pilot doświadczalny samolotów o napędzie rakietowym. Po śmierci córeczki zdruzgotany zamyka się w sobie. Nawet zakwalifikowanie do programu lotów kosmicznych, którego ostatecznym celem jest Księżyc, przyjmuje bez emocji. Wycofany wobec najbliższych, jakby nierozumiejący ich strachów i obaw, skupia się bez granic na powierzanych mu kolejnych zadaniach.