Członkowie Gildii zagrozili wręcz, że jeśli nie nastąpią zmiany, środowisko będzie festiwal ignorować i stworzy własną imprezę. Jednocześnie przedstawili projekt zmian w regulaminie.
Domagają się przywrócenia funkcji dyrektora artystycznego wybieranego przez znaczące autorytety (np. pięciu laureatów Złotych Lwów) i niezależności zespołu selekcyjnego, który do walki o Złote Lwy rekomendowałby 12 tytułów. Komitet Organizacyjny miałby prawo uzupełnić tę listę o trzy tytuły, dyrektor artystyczny – o jeden. Postulują też stworzenie na festiwalu platformy do twórczych rozmów o kinie.
- Nasza propozycja jest w pewnym sensie ultymatywna - stwierdził przewodniczący Gildii Andrzej Jakimowski. - To oznacza, że poważnie rozważamy powołanie konkurencyjnego festiwalu polskich filmów, pod auspicjami Gildii Reżyserów Polskich.
Dalsza dyskusja na temat przyszłości festiwalu ma nastąpić w sobotę, podczas Forum Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Od początku bardzo na nią liczył dyrektor imprezy Leszek Kopeć, który jeszcze przed rozpoczęciem imprezy mówił „Rzeczpospolitej”: - Bardzo bym chciał, żebyśmy na spotkaniu, które odbędzie się w Gdyni 21 września, nawet spierając się o kształt festiwalu, potrafili wypracować wspólnie pomysł na zmiany. Nie da się oczywiście zadowolić wszystkich, ale przynajmniej większość powinna wyjechać z przekonaniem, że środowisko ma w sprawie swojego festiwalu istotny głos.
Generalnie w kuluarach tegorocznego festiwalu wrze. Bo w Gdyni twórcy chcą się czuć u siebie. To ich święto. I wielka promocja rodzimego kina. Tymczasem czują, że ich światem chcą sterować decydenci zza politycznych biurek.
Najpierw złożony w przeważającej części z urzędników i sponsorów Komitet Organizacyjny próbował wpływać na dobór filmów w konkursie głównym, lekceważąc pracę zespołu selekcyjnego, w którym znaleźli się profesjonaliści – przedstawiciele środowiska.