„Niebo o północy": rozpacz i nadzieja

„Niebo o północy" George'a Clooneya to historia o przełamywaniu samotności.

Aktualizacja: 06.01.2021 20:46 Publikacja: 06.01.2021 18:22

Kiedy George Clooney w 2019 roku zaczynał ekranizować powieść Lily Brooks-Dalton „Dzień dobry, północy" to jego film wydawał się dystopijnym obrazem science-fiction. Krzykiem w obronie niszczonej Ziemi - bezlitośnie i bezmyślnie zatruwanego środowiska naturalnego. Dziś, w dobie pandemii, nabiera on nowych znaczeń.

— Zaczynając w Netfliksie rozmowy, powiedziałem: „To jest trochę medytacji, trochę scen akcji, ale też refleksja nad tym, że jeśli przez najbliższych 30 lat będziemy żyli wśród nienawiści, jaką budują autorytarni przywódcy nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale też w wielu innych krajach świata, to skutki mogą być niewyobrażalne. Zniszczymy wszystko — przyznaje Clooney. — Ale już siadając w czasie pandemii do montażu zrozumiałem, że katastroficzny temat zamienił się w naszą rzeczywistość. Bo w „Niebie o północy" chciałem też opowiedzieć o izolacji, niemożności komunikowania się, o tęsknocie za dotykiem, za poczuciem bliskości. Wreszcie o poczuciu straty. Dziś rozmawiamy na zoomach, nie możemy spotkać się w Święta, nie pozwalamy dzieciom chodzić do szkoły i nagle nasza opowieść stała się bardzo współczesna.

Niewiele do stracenia?

Jest więc rok 2049. Ziemia została zdewastowana po straszliwej katastrofie. Zamieniła się w miejsce, w którym ginie życie, gdzie nie daje się już oddychać zatrutym powietrzem. Ostatnie niedobitki wsiadają do pojazdów, które mają ich przetransportować na inną, bardziej przyjazną planetę. W stacji na Arktyce zostaje tylko jeden starzec. Śmiertelnie chory człowiek na umierającej Ziemi. Profesor Augustine Lighthouse, który kiedyś, jako młody naukowiec, badał kosmos. Teraz chce uratować załogę statku, który dwa lata wcześniej wyleciał na misję i właśnie wraca do domu. Jego pięcioosobowa załoga nie wie, że na Ziemi czeka ich śmierć. Więc Augustine czeka na moment, gdy będzie już można nawiązać z nimi kontakt i przekazać informację, by zawrócili na zieloną planetę. Jednak po powrocie do bazy odkrywa, że nie został na Ziemi sam. W jego pracowni schowała się mała Iris.

„Niebo o północy" to siódmy film, który George Clooney sam wyreżyserował. Gra w nim również główną rolę. Jego Augustine ma twarz pełną zmarszczek, stare, zmęczone oczy, ciężki krok. I świadomość, że kiedyś, w młodości, podjął decyzje, które uczyniły go samotnym. A do tego jest chory. Co jakiś czas podłącza się do aparatury dializacyjnej, która oczyszcza jego krew. Już niewiele ma do stracenia. Nagłe pojawienie się dziecka w jego życiu zmienia wszystko. Tylko co może dla Iris zrobić?

Clooney pięknie prowadzi tę relację. Pada tu niewiele słów, bo dziewczynka jest niema. Jednak oboje mają w sobie taką samą, instynktowną potrzebę bliskości.

Jest też na ekranie pięcioosobowa załoga statku kosmicznego, z którym Augustinowi wreszcie udało się nawiązać kontakt. Oni też będą musieli dokonać wyborów. Wracać na zieloną planetę czy katapultować się na Ziemię. Jeden z astronautów ma żonę i dwóch synów, chorych, umierających gdzieś w skażonym powietrzu. Dramat przeżywają też dowódca statku i jego dziewczyna, która spodziewa się dziecka. Grająca Sully aktorka Felicity Jones zorientowała się w trakcie zdjęć, że spodziewa się dziecka. Clooney najpierw próbował fotografować ją tak, by nie było widać jej powiększającego się brzucha, potem doszedł do wniosku, że jej bohaterka też powinna być w ciąży. I ta decyzja miała ogromne znaczenie dla filmu. Dzięki niej twórcy nie odzierają widzów z nadziei, jak choćby uczynił to ponad pół wieku temu Stanley Kramer w „Ostatnim brzegu".

— Kiedy przeczytałem scenariusz, od razu pomyślałem, że to współczesny „Ostatni brzeg". Ale tamten film był nihilistyczny. To była opowieść o ostatnim pocałunku, ostatniej miłości przed końcem... A my chcieliśmy wierzyć, że trzeba walczyć. Gdybyśmy powiedzieli: „Wszystko jedno. I tak wszyscy umrą", to dzisiaj nikt by naszego filmu nie oglądał.

Olimpiada w Berlinie

„Niebo o północy" jest bardzo sprawnie wyreżyserowane. Zdjęcia kręcone były w Islandii, w temperaturze minus 40 stopni i potwornym wietrze, w czasie, gdy można było liczyć na trzy godziny światła dziennie. Clooney grał przez 60-70 sekund, potem jego rzęsy i broda zamarzały. Wracał do trailera, gdzie charakteryzatorka go „rozmrażała". Ale trud, wyczerpanie, niebezpieczeństwo – wszystko na ekranie jest prawdziwe. Zaś aktor udowodnił, że umie też pracować z dzieckiem – mała Caoilinn Springall, która na ekranie pojawia się pierwszy raz, jak najdojrzalszy mistrz potrafi wszystko wyrazić bez słów, oczami, gestem. To ważne, bo w miarę upływu czasu film science-fiction z kosmicznymi rakietami i supernowoczesną techniką zamienia się w opowieść o przełamywaniu samotności, o miłości, która rodzi się w strasznym czasie, wreszcie o odpowiedzialności i poświęceniu.

„Niebo o północy" Netflix miał wprowadzić najpierw na kilkuset ekranach. W czasie pandemii, film, pod koniec grudnia, wszedł od razu do streamingu. A Clooney przygotowuje już następne projekty. W marcu chce zacząć zdjęcia do kameralnego filmu „The Tender Bar". Razem z Grantem Heslovem przygotowuje adaptację książki „Calico Joe" Grishama. Ma też scenariusz „Boys in the Boat" o dzieciakach z Seattle, które wygrały zawody wioślarskie w czasie olimpiady w Berlinie w 1936 roku. Z jego realizacją czeka jednak na czas, gdy będzie można mieć na planie 5 tysięcy statystów.

— A jak będzie? Nie wiem. Możemy tylko iść do przodu i mieć nadzieję — mówi George Clooney.

Kiedy George Clooney w 2019 roku zaczynał ekranizować powieść Lily Brooks-Dalton „Dzień dobry, północy" to jego film wydawał się dystopijnym obrazem science-fiction. Krzykiem w obronie niszczonej Ziemi - bezlitośnie i bezmyślnie zatruwanego środowiska naturalnego. Dziś, w dobie pandemii, nabiera on nowych znaczeń.

— Zaczynając w Netfliksie rozmowy, powiedziałem: „To jest trochę medytacji, trochę scen akcji, ale też refleksja nad tym, że jeśli przez najbliższych 30 lat będziemy żyli wśród nienawiści, jaką budują autorytarni przywódcy nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale też w wielu innych krajach świata, to skutki mogą być niewyobrażalne. Zniszczymy wszystko — przyznaje Clooney. — Ale już siadając w czasie pandemii do montażu zrozumiałem, że katastroficzny temat zamienił się w naszą rzeczywistość. Bo w „Niebie o północy" chciałem też opowiedzieć o izolacji, niemożności komunikowania się, o tęsknocie za dotykiem, za poczuciem bliskości. Wreszcie o poczuciu straty. Dziś rozmawiamy na zoomach, nie możemy spotkać się w Święta, nie pozwalamy dzieciom chodzić do szkoły i nagle nasza opowieść stała się bardzo współczesna.

Pozostało 80% artykułu
Film
Film „Kolonia nr 5”. Cała prawda o życiu emigrantów we Francji
Film
EnergaCAMERIMAGE: Hołd dla Halyny Hutchins
Film
Seriale na dużym ekranie - znamy program BNP Paribas Warsaw SerialCon 2024!
Film
„Father, Mother, Sister, Brother”. Jim Jarmusch powraca z nowym filmem
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Film
EnergaCAMERIMAGE 2024: Angelina Jolie zachwyca w Toruniu jako Maria Callas