W okresie letnim najpierw otwierały się małe kina, potem dołączyły do nich sieci. Ale wszyscy podobnie narzekali na brak atrakcyjnego repertuaru. Zmiana przyszła we wrześniu, kiedy zaczęto notować wzrosty frekwencji. W każdym tygodniu do kina wybierało się wówczas po 400-500 tysięcy widzów, ostatni tydzień września przyniósł wzrost do 585 tys. Pierwszy tydzień października, w którym w repertuarze znalazło się 32 filmy, to już spadek frekwencji do 346 tys. osób. W czasie ostatniego weekendu (9-11 października) w kiach sprzedano 164,1 tys. biletów.
Wrześniowe wzrosty frekwencji kina zawdzięczają przede wszystkim filmom rodzimym. „25 lat niewinności. Sprawę Tomka Komendy”, która weszła na ekrany 18 września, w pierwszym tygodniu obejrzało 125 tys. widzów. Po trzech tygodniach widownia filmu Jana Holoubka wzrosła do 531 tys. osób., po ostatnim weekendzie jest to już 619 tys. Innym hitem jesieni okazała się „Pętla” Patryka Vegi: od premiery, która odbyła się w pierwszym tygodniu września, obejrzało ją 551 tysięcy osób.
W tyle pozostały wielkie przeboje zagraniczne. Szeroko reklamowane i bardzo wyczekiwane tytuły, czyli warnerowski „Tenet” Christophera Nolana i disneyowska „Mulan” nie przekroczyły 300 tysięcy widzów. To oczywiście mniej niż hity jesieni 2019, gdy „Boże ciało” Jana Komasy osiągało wynik 1,4 mln widzów, a „Joker” Todda Phillipsa zbliżał się do 2 milionów. Eksperci oceniali, że na wyniki, jakie notowane były przed rokiem kina mogą osiągnąć dopiero na przełomie lat 2021/2022.
Ogólnie jednak wrzesień i początek października przyniosły kinom odrobinę nadziei. Przynajmniej na złapanie jakiegokolwiek oddechu. Co jednak będzie dalej? Premiery ostatniego weekendu nie rozbiły już banku – na „Pinokia” Matteo Garrone wybrało się 16 tys. osób, na głośnego „Szarlatana” Agnieszki Holland – 11 tys. Czy kina znów zaczną się zwijać?
- Każdy podmiot może być w innej sytuacji – mówi mi szef sieci „Helios” Tomasz Jagiełło. - Ktoś przeinwestował, ktoś ma jeszcze zapasy gotówki. I to jest apel do państwa polskiego. W czasie lockdownu pomagano wszystkim równo, dziś trzeba się przyjrzeć, kto najbardziej ucierpiał. A szeroko rozumiana kultura dostała dramatyczne uderzenie. W kinach na dodatek zaniknął „produkt” czyli nie mamy zbyt wielu mocnych filmów. Jeszcze jakoś ciągniemy, ale nie wiem, co będzie dalej. Czy przy obostrzeniach strefy żółtej i czerwonej, gdzie można zapełnić tylko 25 proc. foteli, przy narastającym strachu przed zakażeniem – producenci będą chcieli swoje filmy wprowadzać na ekrany?