To druga – po „Wojnie polsko-ruskiej" Xawerego Żuławskiego – próba przeniesienia na ekran utworu Doroty Masłowskiej. Można się zżymać na obecne ciągoty wokalne autorki-piosenkarki, ale w swych powieściach i sztukach potrafi celnie zdiagnozować polską współczesność.
Obie ekranizacje różni wiele. Łączy zaś próba znalezienia filmowego ekwiwalentu dla przedstawianego przez pisarkę świata, który – trawestując monolog z „Między nami dobrze jest" – jest taki prawdziwy, że aż nieprawdziwy, taki śmieszny, że aż nieśmieszny.
U Żuławskiego był realizm oraz techniczne triki możliwe tylko w kinie, u Jarzyny od pierwszego obrazu, gdy z kompletnej bieli wyłaniają się postaci bohaterek, wiadomo, że świat przedstawiony powstał w filmowym studiu.
Czy to, co oglądamy, jest jedynie rejestracją spektaklu Grzegorza Jarzyny, który od kilku lat grany jest w TR Warszawa? To film czy teatr na dużym ekranie? W czasach, gdy komputer pozwala wyczarować każdą rzeczywistość, filmowcy unikają takiej inscenizacyjnej ascezy. Może z wyjątkiem Larsa von Triera, ale on jest reżyserem dziwakiem.
Jarzynie nie zależy, by oszałamiać efektami. Jeśli stosuje jakieś inscenizacyjne zabiegi, jeśli dokonuje zbliżeń na twarze aktorów, czyni to, by podkreślić znaczenie tekstu. W charakterystycznym dla Masłowskiej zalewie słów, grepsów, skojarzeń widz ma odnaleźć nie tylko literacką zabawę.