„Cały ten rap”: medale i refreniary. Trzy dekady hip-hopu w Polsce

„Cały ten rap”, sześcioodcinkowy dokument Piotra Szubstarskiego, mierzy się z ponad trzema dekadami hip-hopu w Polsce. Opowiada o nich 70 twórców gatunku.

Publikacja: 02.08.2024 04:30

Film z udziałem wielu artystów powstawał pięć lat

Film z udziałem wielu artystów powstawał pięć lat

Foto: Netflix

Oglądając, skądinąd bardzo ważny i potrzebny, serial Netflixa, który należał się najważniejszemu i najbardziej wpływowemu od lat środowisku polskiej muzyki, przypominałem sobie skecz Monty Pythona z Hollywood Bowl.

Mówili tam, że 30 lat wcześniej nie przyszłoby im do głowy, że będą występować w jednym z najbardziej prestiżowych amfiteatrów świata, sącząc Chateau de Chaselet. I przywoływali żarty o artystach nakręcających się wspomnieniami o cierpieniach młodości. Licytujących się, kto miał gorzej: mieszkając w jednym pokoju, w 26 osób, bez mebli, z oberwaną połową podłogi albo zawinięty przez trzy miesiące w gazetę w rurze kanalizacyjnej, ewentualnie pod jeziorem.

Zaczynali często na marginesie społecznych szans, a czasami prawa

Siłą rzeczy w serialu o polskim rapie podobne elementy „martyrologii” środowiskowej pojawiają się, a kto go obejrzy, sam sobie ustali hierarchię, kto cierpiał za rap i hip-hop najbardziej. Może kiedyś będą za to medale i emerytury. Tym cenniejszy jest dziś dystans do siebie i swojej przeszłości ludzi, którzy zaczynali, buntując się, tworząc kontrkulturę – a dziś są gwiazdami, biznesmenami posiadającymi firmy, a czasami linie modowe. Kizo wprost przedstawia się jako biznesmen. O.S.T.R., mówiąc o „etosie” i obronie „wartości”, przypominając swój manifest „Odzyskamy hip-hop” – śmieje się. Białas pointuje, że skończył (skończyli) jak ci, których kiedyś atakowali. Brawo za taką bezkompromisowość.

Czytaj więcej

„Skandal. Ewenement Molesty".Z blokowiska na ekrany

Najważniejsze jest to, że kiedyś nie kalkulowali. A takie bywa życie, tak rozwijają się kariery. Raperzy i hip-hopowcy nie różnią się pod tym względem od rockmanów hipisów, którzy dorobili się walizek z milionami, czy punkowców. Różnica polega na tym, że hip-hopowcy rapują prześmiewczo o plecakach pełnych pieniędzy. Wielu z nich pokazuje się na tle „wypasionych” studiów nagraniowych, w których mnożą kapitał, nagrywając młodsze pokolenie. Dlatego z szacunkiem i przyjemnością patrzy się na Abradaba z Kalibru 44, bo widać gołym okiem, że nigdy nie udawał i do dziś pozostał sobą. Inni muszą posługiwać się autoironią i nie można mieć do nich pretensji. Gorzej byłoby, gdyby nie potrafili zejść z pomnika, na który wdrapali się ze śmietnika. Zaczynali bowiem na podwórkach, w blokowiskach, często na marginesie społecznych szans, a czasami prawa.

Bogna Świątkowska i Hirek Wrona

Przypominamy sobie to w pierwszym odcinku, gdy Bogna Świątkowska i Hirek Wrona w roli mentorów i zasłużonych dla propagowania nowego gatunku dziennikarzy i autorów pierwszych audycji – przypominają polityczne i społeczne tło hip-hopowego boomu. Przypadł na czas po upadku PRL, gdy nie było nic, a można było zawalczyć o wszystko, czego się pragnie.

Hip-hop, nowa subkultura, składał się z rapowania, breakdance’u i graffiti i wszystkie te motywy powracają w obrazkach i wspomnieniach włącznie z gadżetami, takimi jak adidasy, spodnie z opuszczonym krokiem, pirackie kasety. Specjalny ukłon otrzymuje Kazik, pierwszy raper Europy Wschodniej, który przywoził amerykańskie płyty do Polski. Szkoda, że nie ma go w dokumencie, a nie oglądamy też Taco Hemingwaya, który jako pierwszy raper zapełnił PGE Narodowy, czy Quebonafide, mistrza transformacji i formalnych pomysłów. Jednak trudno mieć do twórców serialu pretensję. Trzeba raczej oddać hołd pracowitości, ponieważ zbieranie materiałów, nagrywanie wywiadów trwało pięć lat. Powstało ich tyle, że nawet po tematycznej selekcji – są odcinki m.in. o mediach, producentach, raperkach, generacjach – był spory kłopot z wyborem.

Sekowano nawet herosów, gdy Tede wchodził w przymierze Natalią Kukulską, choć przecież miało to ożywczy wpływ.

Niektórzy niewiele mają do powiedzenia, brnąc na manowce slangu. Nie jest to jednak większy problem, ponieważ szeroka, wielopokoleniowa publiczność może mieć inne odczucia i potrzeby. Rap też był różny, a po generacji „burzy i naporu”, która nie miała dobrego sprzętu, do przekazywania beatów używała dyskietek (na osiedlu) bądź krajowych przesyłek konduktorskich – pojawiały się kolejne pokolenia, uważane za starą gwardię, za lewusów. Jak choćby poznańskie środowisko z Jeden Osiem L, ocierające się o hip-hopolo. Czy tacy jak Żabson, krytykowani za wprowadzenie autotune’a, programu korygującego głos. Sekowano nawet herosów, gdy Tede wchodził w przymierze Natalią Kukulską, choć przecież miało to ożywczy wpływ.

Czasami te crossovery były pirackie, jak w przypadku gdy Peja inspirował się „Głuchą nocą” Stana Borysa, co było przedmiotem najpierw prawnego sporu, a potem ugody artystów ponad pokoleniami. Nikt nie kryje, że zwalczając kolejne wewnątrzśrodowiskowe bariery czy przesądy, raperzy bywali szowinistyczni: rap to była przez długi czas gra dla niegrzecznych chłopców, zaś dziewczyny nazywano refreniarami lub ograniczano do roli ciał seksualizowanych w wideoklipach. Pierwszy kobiecy skład to Paresłów. Teraz królują na scenach i listach przebojów Young Leosia czy Bambi, a hip-hop się feminizuje – jak wszystko.

Hip-hop stał się biznesem, w którym wszystko można

Dostaje się też mediom, które postponowały bądź nie doceniały gangsta raperów. Nigdy nie zapomnę jak Peja nabluzgał mi przez telefon, choć bardzo chciałem się z nim porozumieć. Wizerunek hip-hopowców dodatkowo zestereotypizował film „Blokersi” Latkowskiego, a także koncerny, które w czasach, gdy nie było internetu – kontrolowały i kreowały nowe gwiazdy, mając duże budżety i kontakty z publikatorami.

Czytaj więcej

Król rapu przyjedzie do Polski. Travis Scott w Krakowie

Między innymi o tym mówi narrator Adrian Suma, zaś Mateusz Smółka ze Spotify komentuje, że jego platforma streamingowa umożliwiła dotarcie rapu do milionów młodych fanów, windując raperów do roli tych, którzy w większości zapełniają pierwszą dziesiątkę rocznych podsumowań.

Dawni i młodzi bohaterowie mają teraz obawy, co będzie z ich gatunkiem dalej

Prawie wszyscy nie mają wątpliwości, że hip-hop stał się biznesem, w którym wszystko można. Dla Liroya stanowił nawet trampolinę do Sejmu. Tym większy szacun należy się pionierom zarówno hip-hopu podwórkowego, m.in. tragicznie zmarłemu Magikowi i Paktofonice, Wzgórzu Ya-Pa 3, Sokołowi i innym, czy też przedstawicielom „rapu inteligenckiego” Fiszowi Emade czy Łonie i Webberowi. Ten ostatni pomógł w powstaniu takiego dzieła – nie bójmy się tego słowa – jak musical „1989” o ludziach Solidarności.

Dawni i młodzi bohaterowie mają teraz obawy, co będzie z ich gatunkiem dalej, choć przecież nowej muzycznej rewolucji za rogiem nie widać.

Oglądając, skądinąd bardzo ważny i potrzebny, serial Netflixa, który należał się najważniejszemu i najbardziej wpływowemu od lat środowisku polskiej muzyki, przypominałem sobie skecz Monty Pythona z Hollywood Bowl.

Mówili tam, że 30 lat wcześniej nie przyszłoby im do głowy, że będą występować w jednym z najbardziej prestiżowych amfiteatrów świata, sącząc Chateau de Chaselet. I przywoływali żarty o artystach nakręcających się wspomnieniami o cierpieniach młodości. Licytujących się, kto miał gorzej: mieszkając w jednym pokoju, w 26 osób, bez mebli, z oberwaną połową podłogi albo zawinięty przez trzy miesiące w gazetę w rurze kanalizacyjnej, ewentualnie pod jeziorem.

Pozostało 89% artykułu
Film
„Blitz” otworzy tegoroczny festiwal EnergaCAMERIMAGE
Film
Polski kandydat do Oscara wybrany. Jaki film powalczy o nominację?
Film
"Bokser" Netflixa. Powyżej i poniżej pasa
Film
Batman powróci na ekran. I to nie raz
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Film
"Antychryst" Larsa von Triera: Seks pełen okrucieństwa