Solidarność’24: dawne ofiary Margaret Thatcher pomagają syryjskim uciekinierom

87-letni Ken Loach żegna się z kinem filmem „The Old Oak” o syryjskich emigrantach w północno-wschodniej Anglii.

Publikacja: 09.05.2024 13:06

Ken Loach

Ken Loach

Foto: PAP/EPA

„To mój ostatni film” – mówi Ken Loach. Tak naprawdę 87-letni Brytyjczyk już kilka razy zapowiadał koniec filmowej kariery. A jednak ani on, ani jego scenarzysta Paul Laverty nie mogli wytrzymać bez komentowania rzeczywistości. Bo przecież świat, w którym żyjemy, pełen jest problemów, społecznej niesprawiedliwości, ludzkich dramatów. A ci dwaj twórcy nigdy nie byli obojętni. 

Ken Loach o Anglikach i Syryjczykach

W „The Old Oak” wrócili do prostych bohaterów, którzy zawsze byli im bliscy. Ale dostrzegli też nowe zjawiska. Polityka konsekwentnie krytykowanej przez Loacha premier Thatcher zniszczyła górnicze miasteczka. Dziś, gdy wiele kopalń zostało zamkniętych, są one często ojczyzną zubożałych, zdesperowanych ludzi. W „The Old Oak” Laverty i Loach obserwują, jak na brytyjskiej prowincji rodzą się postawy nacjonalistyczne, manifestujące się m.in. niechęcią do obcych. A północno-wschodnia Anglia stała się przecież miejscem, gdzie stara się budować nowe życie wielu Syryjczyków. 

Czytaj więcej

76. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes. Ulubiona impreza mistrzów

– Spotykają się tu dwa zdewastowane światy – mówi Loach. – Górnicze rodziny, które zniszczyła polityka rządu. Ludzie wyobcowani, pełni gniewu, czekający tylko na kozła ofiarnego, by na nim wyładować swoją złość. I emigranci, którzy uciekli przed wojną. Jakie mogą być ich relacje? Z jednej strony w Anglikach rodzi się poczucie wyższości i rasizm, z drugiej noszą oni w sobie pamięć o górniczej solidarności.  

Bo Loach to Loach. Szuka w ludziach piękna. Samotny właściciel knajpy Stary Dąb, gdy straci jedyną towarzyszkę życia – suczkę Marę – straci ochotę do życia. Ale świat ma jeszcze dla niego niespodziankę. Ballantyne zacznie doceniać przyjaźń młodej uchodźczyni. I razem z bezinteresowną działaczką społeczną zrobi ze swojego lokalu miejsce, gdzie wszyscy potrzebujący będą mogli co jakiś czas zjeść darmowy posiłek. A przede wszystkim spotkać się i zaprzyjaźnić. Naiwny idealizm? Może, ale dobrze, że ten wspaniały twórca istnieje i przypomina o zwyczajnej, ludzkiej solidarności.  

Ken Loach i jego nagrody

W swojej ponad 60-letniej karierze Ken Loach zdobył dwie canneńskie Złote Palmy, Europejskie Nagrody Filmowe, nagrody za całokształt twórczości w Berlinie i Wenecji, trzy francuskie Cezary. I tylko jedną brytyjską BAFTA. Cóż, najtrudniej jest być prorokiem we własnym kraju. 

Ale nagrody nie są najważniejsze. Ważne jest to, że Ken Loach zrobił filmy, które na zawsze pozostaną w historii kina. Jego twórczość zawsze dzieliła się na dwa nurty.

– Nie można zrozumieć teraźniejszości bez zrozumienia przeszłości. Ona nas określa. Nie będziemy wiedzieli, kim jesteśmy, jeśli nie uprzytomnimy sobie, kim byliśmy – powtarzał zawsze. Podobnie jak Andrzej Wajda. 

W takich filmach, jak „Pieśń Carli” (o reżimie Somozy i rewolucji sandinistowskiej w Nikaragui), „Ziemia i wolność” (o wojnie domowej w Hiszpanii), „Chleb i róże” (o meksykańskich emigrantach w USA) czy wreszcie nagrodzony Złotą Palmą w Cannes „Wiatr buszujący w jęczmieniu” (o Irlandii), Loach pokazywał mechanizmy historii. 

– Świat czyta o przemocy i zamachach w Irlandii. Chciałem pokazać genezę konfliktu, o której wszyscy zapomnieli. Takie opowieści zmuszają widza do zrewidowania własnych sądów, przewartościowania tego, w co dotąd wierzył – mówił wtedy. 

Czytaj więcej

„Baby Broker”, opowieść o potrzebie miłości

Po tym filmie dziennikarze pytali go, Anglika, po której jest stronie konfliktu, padały nawet oskarżenia o wspieranie irlandzkiego terroryzmu. Odpowiadał, że chciał przypomnieć to, co leżało u podstaw relacji irlandzko-angielskich, i dodawał zdanie, które przeczytał u Thomasa Payne’a: „Moim krajem jest świat, a moją religią czynienie dobra”. 

Jednak przede wszystkim Loach obserwował współczesne brytyjskie społeczeństwo. Nieodmiennie krytykował politykę Margaret Thatcher, odnotowywał klasowe nierówności, niewydolność instytucji powołanych do pomocy najuboższym, ból emigracji. Czasem nazywano go lewakiem. Ale jego filmy nie były politycznymi agitkami, lecz opowieściami pełnymi empatii w stosunku do ludzi, którzy z trudem idą przez życie. Ich bohaterami stawali się: kobieta, której opieka społeczna odbiera dziecko, bezrobotny były alkoholik, próbujący spełniać się jako trener najgorszej w Glasgow drużyny piłkarskiej, nastolatek przystępujący do mafii, żeby zapewnić dobre warunki życia wychodzącej z więzienia matce. A także ojciec, który chce kupić córce białą sukienkę do komunii, i ksiądz, który nie prawi kazań o nagrodzie w niebie, lecz pomaga parafianom w ich problemach ziemskich.

Ken Loach i Polacy

To właśnie Loach w filmie „Polak potrzebny od zaraz” opowiadał o oszukiwanych polskich imigrantach w Anglii, a w uhonorowanym Złotą Palmą „Ja, Daniel Blake” pokazał zwyczajnych ludzi, którzy w zamożnym społeczeństwie głodują. I zawsze zadawał to samo pytanie: o godność człowieka. 

Czytaj więcej

Nowe oblicze festiwalu w Cannes

87-artysta mówi, że dotarł do kresu swojej filmowej drogi. Choć jednocześnie zastrzega: „To, że nie robię filmów, nie oznacza, że zupełnie wypadłem z tego świata”. Twierdzi, że nie ma już siły, by wyjść na plan, ale spotyka się ze studentami, dziennikarzami, pielęgnuje przyjaźnie zawarte na planie filmowym. Wciąż na przykład utrzymuje kontakt z Davidem Bradleyem, który w 1969 roku, jako 14-latek, zagrał w „Kesie”. 

Ken Loach jest pięknym, wrażliwym człowiekiem. Skromnym. Absolutnie ujmującym. Nie mówi „mój film”, lecz „nasz film”. Chętnie rozmawia z dziennikarzami, lubi spotykać się z ludźmi. Żałuje, że nie zdołał zrobić filmu o Palestynie, choć przyznaje, że nie wiedział, jak się do niego zabrać. Na ostatniej gali wręczenia nagród BAFTA był wśród tych, którzy pozowali do zdjęć z tabliczką: „Gaza: zatrzymajcie masakrę”. Bo nie jest obojętny na ludzkie cierpienie. Wciąż wnikliwie obserwuje rzeczywistość, jak zawsze z perspektywy tych, którym – jak w tytule jednego z jego filmów – „wiatr wieje w oczy”. 

Czy „The Old Oak” rzeczywiście jest jego ostatnim filmem? Nie chcę w to uwierzyć. Okaleczony, niespokojny świat bardzo dziś potrzebuje takich ludzi jak Ken Loach. 

„To mój ostatni film” – mówi Ken Loach. Tak naprawdę 87-letni Brytyjczyk już kilka razy zapowiadał koniec filmowej kariery. A jednak ani on, ani jego scenarzysta Paul Laverty nie mogli wytrzymać bez komentowania rzeczywistości. Bo przecież świat, w którym żyjemy, pełen jest problemów, społecznej niesprawiedliwości, ludzkich dramatów. A ci dwaj twórcy nigdy nie byli obojętni. 

Ken Loach o Anglikach i Syryjczykach

Pozostało 94% artykułu
Film
EnergaCAMERIMAGE: Hołd dla Halyny Hutchins
Film
Seriale na dużym ekranie - znamy program BNP Paribas Warsaw SerialCon 2024!
Film
„Father, Mother, Sister, Brother”. Jim Jarmusch powraca z nowym filmem
Film
EnergaCAMERIMAGE 2024: Angelina Jolie zachwyca w Toruniu jako Maria Callas
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Film
Festiwal Korelacje: Pierwszy taki festiwal w Polsce. Filmy z komentarzem artystów