To kolejny w tym roku na ekranach polski film o wsi. Ale to nie są temperamentni „Sami swoi”. To nie są też malowani, roztańczeni „Chłopi”. Zrealizowany w Studiu Munka debiut Grzegorza Dębowskiego „Tyle co nic” jest oryginalny, nie ulega kliszom, jakie często towarzyszą opowieściom o prowincji.
Protest rolników
– Zobaczyłem w mediach protestujących rolników i zrozumiałem, że są to zdeterminowani ludzie, którzy o coś walczą. Ale to był impuls. Potem chciałem bardziej zbliżyć się do człowieka, pokazać jego emocjonalność – mówi reżyser.
Czytaj więcej
Większość z nas wśród przemocy, jaka nas otacza, tęskni za uczuciem – mówi Stephan Castang, reżyser „Vincent musi umrzeć”. Film już na ekranach kin.
Rzeczywiście to właśnie zrobił. „Tyle co nic” zaczyna się jak kino społeczne. Rolnicy protestują pod nowobogackim domem posła, który w czasie głosowania w Sejmie sprzeniewierzył się ich interesom. Gdy potrzebował głosów wyborców, chodził od domu do domu i obiecywał, a teraz zdradził interesy rolników. Na jego podwórku wylewają więc w nocy gnojówkę. Krzyczą: „Cham i złodziej!”.
Żona parlamentarzysty wygraża z balkonu, wyzywa niedawnych wyborców od sk…synów. Tylko że kiedy już wszyscy się rozchodzą, kamera pokazuje wystającą z góry gnoju rękę. Ofiara, Waldek Biernacki, był przyjacielem organizatora protestu Jarka, ale to właśnie jego policjanci przesłuchują jako pierwszego podejrzanego.