Stephan Castang, reżyser „Vincent musi umrzeć”: Pies obserwuje piekło stworzone przez ludzi

Większość z nas wśród przemocy, jaka nas otacza, tęskni za uczuciem – mówi Stephan Castang, reżyser „Vincent musi umrzeć”. Film już na ekranach kin.

Publikacja: 29.02.2024 20:31

Stephan Castang

Stephan Castang

Foto: PAP/Abaca

Mocne kino akcji, melodramat czy satyra na społeczeństwo? Czym jest dla pana „Vincent musi umrzeć”?

Nie zastanawiałem się nad tym. Ale rzeczywiście w scenariuszu Matthieu Naerta uwiodło mnie łączenie gatunków. Myślałem o filmach George’a Romero czy Johna Carpentera, ale też o Buñuelu, gdy w pierwszych scenach ktoś opowiada swój sen, a wreszcie o Busterze Keatonie walczącym w „Generale” z rozpędzonym pociągiem. Oczywiście z kamienną twarzą. A jeszcze do tego w tekście Naerta o czterdziestolatku, który pracując jak maszyna, przeżywa kryzys, znalazłem trochę humoru.

Czytaj więcej

Rekomendacje filmowe na weekend: Kino francuskie w świetnym wydaniu

„Przeżywa kryzys” to eufemistyczne określenie tego, co wydarza się Vincentowi. Nagle, bez żadnego powodu, wszyscy chcą go zabić.

Świat jest dzisiaj pełen przemocy. Agresja często wybucha bez powodu i podchodzi do nas bardzo blisko. Wszyscy się z nią stykamy. W pracy, na ulicy, czasem też, niestety, w domu. Nie chciałem w „Vincencie…” szukać odpowiedzi, dlaczego tak się dzieje, wolałem spytać, jak wyjść z trudnej sytuacji, w której na dodatek bohater jest bardzo samotny. Pokazać ratunek. Opowiedzieć o miłości.

„Vincent musi umrzeć”: opowieść o miłości

Ta opowieść o miłości jest dość specyficzna.

Dla mnie prawdziwa. Zwykle tłem dla ekranowych romansów jest świat pełen dobrych uczuć. Ale przecież wielkie miłości rodziły się też w wojennych zawieruchach. A dziś większość z nas musi stawiać czoła trudnym sytuacjom. I wśród przemocy, jaka zaczyna go otaczać, tęskni za uczuciem.

Mam wrażenie, że dla widza najistotniejsza będzie jednak historia o ogarniającej społeczeństwo paranoi – potwornej, niewytłumaczalnej. O agresji, która na co dzień wkrada się w życie ludzi.

Zdawałem sobie z tego sprawę od początku i między innymi dlatego w filmie, który jest jednak projekcją wyobraźni, postanowiłem pokazać świat w sposób bardzo realistyczny. Bo ta historia może dotyczyć nas wszystkich. Wielu takich facetów, jak główny bohater grany przez Karima Leklou, mijamy stale na ulicy. Ma czterdzieści lat, przeżywa kryzys, bo niedawno rozstał się z partnerką, pracuje w korporacji, z przyjaciółmi spotyka się głównie na Instagramie. Prawdą jest więc, że film zaczyna się niemal od satyry społecznej, ale gdybyśmy szli wyłącznie w tym kierunku, straciłby swój inny wymiar.

Ten katastroficzny?

Dokładnie. Mam wrażenie, że zwyczajność, jaka jest w tle tej historii, pomaga zbudować atmosferę filmu: poczuć zbliżające się coraz większe zagrożenie. Nie wiadomo skąd biorące się szaleństwo. Na początku Bogu ducha winny, bity przez stażystę Vincent, proszony jest o pracę zdalną, bo „psuje atmosferę”. Potem wszystko nabrzmiewa coraz bardziej, prowadząc do nieustannej rzezi. Razem z operatorem Manu Dacosse założyliśmy sobie, że zdjęcia będą powoli dryfować w mrok, w który konsekwentnie wpada Vincent. A że takich Vincentów jest wokół wielu, mam nadzieję, że ktoś po wyjściu z kina zada sobie pytanie: „Dlaczego?”

Czytaj więcej

Orzeł dla Agnieszki Holland

„Vincent musi umrzeć”: o psie, który ostrzega przed niebezpieczeństwem

Oryginalnym pomysłem w pana filmie jest to, że przemoc uruchamiana jest przez spojrzenie.

A czy w życiu często tak nie jest? Czy w kłótniach nie krzyczymy do siebie „Nie patrz tak na mnie!”, nie wypominamy „Co tak na mnie patrzysz?!”, nie rzucamy: „Nie mogę na ciebie patrzeć”?

Niebagatelną rolę odgrywa w „Vincencie…” pies.

To prawda. On jest energiczny, ale kompletnie nieagresywny. Obserwuje piekło stworzone przez ludzi. Czasem ostrzega przed niebezpieczeństwem. Ale też jest w filmie scena, w której patrzy na Vincenta, jakby chciał spytać: „Co się tutaj, do diabła, dzieje?”. Ktoś musi nam przypominać o człowieczeństwie. Dlaczego nie miałby tego robić pies?

Mocne kino akcji, melodramat czy satyra na społeczeństwo? Czym jest dla pana „Vincent musi umrzeć”?

Nie zastanawiałem się nad tym. Ale rzeczywiście w scenariuszu Matthieu Naerta uwiodło mnie łączenie gatunków. Myślałem o filmach George’a Romero czy Johna Carpentera, ale też o Buñuelu, gdy w pierwszych scenach ktoś opowiada swój sen, a wreszcie o Busterze Keatonie walczącym w „Generale” z rozpędzonym pociągiem. Oczywiście z kamienną twarzą. A jeszcze do tego w tekście Naerta o czterdziestolatku, który pracując jak maszyna, przeżywa kryzys, znalazłem trochę humoru.

Pozostało 86% artykułu
Film
EnergaCAMERIMAGE: Hołd dla Halyny Hutchins
Film
Seriale na dużym ekranie - znamy program BNP Paribas Warsaw SerialCon 2024!
Film
„Father, Mother, Sister, Brother”. Jim Jarmusch powraca z nowym filmem
Film
EnergaCAMERIMAGE 2024: Angelina Jolie zachwyca w Toruniu jako Maria Callas
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Film
Festiwal Korelacje: Pierwszy taki festiwal w Polsce. Filmy z komentarzem artystów