Bella nie ma żadnej wiedzy o świecie. Jest jak niezapisana tablica. Dzika, nieobliczalna. Uczy się stawiania kroków, najpierw koślawych, potem coraz bardziej płynnych. I słów, którymi można porozumiewać się z innymi ludźmi. Z czasem dojrzewa, staje się świadoma siebie i swojej siły. Nie zna żadnych ograniczeń, nie uznaje konwenansów. Chce uciec spod kurateli „stwórcy”, by doświadczać różnych wrażeń, bez zakazów i nakazów. Rusza więc w świat z zakochanym w niej prawnikiem. Trafi do Lizbony, Aleksandrii, Paryża. Związek nie wyjdzie? Nie szkodzi.
Bella chłonie rzeczywistość bez ograniczeń. Nie wie, czym jest wstyd, nie przyswoiła sobie zasad, jakie dzieciom od urodzenia wbijają do głów rodzice. Kieruje się ciekawością i instynktem. Fascynuje ją seks – nie widzi nawet niczego złego w fakcie, że w Paryżu trafia do domu publicznego. Oczywiście popełnia błędy, ale dając sobie prawo do chodzenia własnymi drogami, Bella odkrywa siebie i staje się coraz bardziej świadomą osobą. Wyrabia sobie własną hierarchię wartości i własne zdanie na każdy temat, nie widzi potrzeby podporządkowywania się komukolwiek.
„Biedne istoty”. Recenzja filmu w reżyserii Giorgosa Lanthimosa
„Biedne istoty”, choć osadzone pod koniec epoki wiktoriańskiej, w istocie dzieją się jakby poza czasem, łącząc bardzo różne style scenografii. To opowieść o kobiecie wyzwolonej z narzuconych jej przez kulturę i pozycję stereotypów, ale też pean na cześć prawa człowieka do wolności, do życia w zgodzie ze sobą. Wartość „Biednych istot” polega i na tym, że łączą sprawność kina amerykańskiego z wyrafinowaniem europejskim.
„Fatalny rozkaz. Wilno 1939". Film o sowieckiej agresji i rozkazie generała
Dzisiejsza rosyjska narracja historyczna, podobnie jak kiedyś sowiecka, jest prosta: 17 września 1939 r. nie było agresji, bo Wojsko Polskie się nie broniło. A było inaczej – na naszej wschodniej granicy doszło do zaciętych walk. O dramatycznych wydarzeniach sprzed blisko 85 lat opowiada fabularyzowany film dokumentalny „Fatalny rozkaz. Wilno 1939”, nad którym patronat objęła „Rzeczpospolita”. Jego premiera mieć będzie miejsce w niedzielę 21 stycznia na warszawskim Gocławiu.
Yorgos Lanthimos wie, czym jest filmowe chałupnictwo. Pierwszą, niezbyt zresztą udaną fabułę „Kinetta” zrobił niemal za darmo, z grupą przyjaciół. Dwie następne, w tym nominowany do Oscara „Kieł” – tak samo. Mówił mi wówczas: „My tak w naszym kraju funkcjonowaliśmy: raz ktoś pomaga mnie, raz ja komuś. Oczywiście gratis”. Grecja zmagała się wówczas z potężnym krachem finansowym. Ale kiedy nie ma wysokiego budżetu, trzeba nadrabiać oryginalnością. I Lanthimos to robił. Nie bał się prowokacji. „Kieł” to portret rodziny, która odcina od świata swoje dzieci, skazując je – ponoć dla ich dobra – na życie w izolacji. To była mocna analiza mechanizmów działania systemu totalitarnego i tyranii.
W „Alpach” też wyłamywał się ze schematów. Grupa ludzi zakładała tu firmę, która klientom pomagała przejść przez trudny czas po stracie najbliższej osoby. Ich bliscy wynajmowali w niej kogoś, kto utożsamiał się ze zmarłym i grał go na potrzeby rodziny, dając jej czas na pożegnanie się i oswojenie ze śmiercią.