Korespondencja z Cannes
Tuż przed zakończeniem festiwalu w rankingach dziennikarskich prowadzą trzy tytuły: „May December” Todda Haynesa, „Anatomia upadku” Justine Triet i najwyżej notowane „Opadłe liście” Akiego Kaurismäkiego.
65-letni fiński reżyser jest w europejskim krajobrazie filmowym osobą wyjątkową. Przyjeżdża ze swoimi filmami do Cannes, Berlina od blisko 30 lat. Pamiętam, jak tańczył na schodach prowadzących do canneńskiego Pałacu Festiwalowego, nie zważając na delikatne przypomnienia, że na szczycie czeka dyrektor festiwalu. I jak w Berlinie nie był w stanie wejść na scenę, gdy dostał Srebrnego Niedźwiedzia za „Człowieka bez przeszłości”. I jak agenci przesuwali godzinę wywiadu z nim, bo „nie czuł się dobrze”. Nie jest tajemnicą, że Aki Kaurismäki stale jest na drobnym rauszu. A jednocześnie to najwspanialszy człowiek, którego można spotkać na festiwalowych szlakach.
Czytaj więcej
Niezależne firmy zachodnie, zwłaszcza te mniejsze, nie chcą tracić potężnego klienta
Jego filmy są wyjątkowe. Najprostsze z możliwych. Fin często opowiada o ludziach wyrzuconych na margines, o dzielnicach, do których mało kto zagląda, o podnoszeniu się z dna, budowaniu życia od nowa. Jego bohaterowie zwykle nie mają niczego i żyją wśród ludzi, którzy mają niewiele więcej. A jednak są ciepli, lojalni, godni szacunku. Tacy są również bohaterowie „Opadłych liści”. Kobieta pracuje w sklepie, potem wraca do skromnego mieszkania, samotnie siada na kanapie. Mężczyzna tyra na budowie, żyje w zatłoczonych kwaterach robotniczych. I pije.