Nieszczęśliwa kochanka Myslivečka wysuwa się z operowej loży i opada niczym żyrandol w musicalu „Upiór w operze”, inna zaś zrywa z piersi naszyjnik, kruszy perły w kuchennym moździerzu, połyka jak truciznę i spoczywa na katafalku.
Takich melodramatycznych scen w czesko-włoskim filmie Petra Václava jest wiele, choć nie powinny sugerować, że to megaprodukcja z rozmachem „Amadeusza” Milosza Formana. Owszem: mamy pejzaże Neapolu z Wezuwiuszem w roli głównej, jednak apenińskie pałace i teatry z powodzeniem zagrały zabytki Pragi i Brna. Stolica Czech ma również swoją Wenecję. Tym razem jednak reżyser nie poskąpił nam dekadencji i pejzaży tej prawdziwej. W niej właśnie zawiązał akcję niemalże z antycznym fatum, które przypomina „Doktora Faustusa” Manna, gdzie dostęp do świata genialnej muzyki otwiera kurtyzana Esmeralda.
Esmerald czeski kompozytor miał w życiu bez liku, zaś Petr Václav łączy eksplozje talentu z porywami miłości. Mysliveček odrzuca uczucie „zwykłej kobiety” dla rozwiązłej weneckiej damy. Jednocześnie musi zaakceptować „wolną miłość” i liczne związki kochanki, by zyskać życzliwość arystokratów i impresariów.
Czytaj więcej
Josef Mysliveček był artystą sukcesu, ale ostatnie lata spędził w nędzy, a jego grób nie zachował się. O swoim wielkim rodaku Czesi nakręcili film „Il Boemo”, który jest już w kinach.
Sceny osiemnastowiecznego seksu grupowego oraz palenia opium w Wenecji pokazane są dyskretnie, jednak konsekwencje dla głównego bohatera jednoznaczne: jeśli chce podbić świat opery i dworskich teatrów, musi zaakceptować ludzką naturę we wszystkich złożonościach, a wręcz perwersjach i dziwactwach.