Jak podał we wtorek GUS, sprzedaż detaliczna towarów, liczona w sklepach zatrudniających co najmniej 10 osób, zmalała w kwietniu w cenach stałych o 7,3 proc. rok do roku, tak samo jako w marcu. Nie licząc 2020 r., gdy możliwości dokonywania zakupów były ograniczone przez antyepidemiczne obostrzenia, takiego tąpnięcia sprzedaży w Polsce jeszcze nie było.
Mimo to, wtorkowe dane okazały się lepsze niż oczekiwała większość ekonomistów ankietowanych przez „Rzeczpospolitą”. Przeciętnie uczestnicy naszej ankiety szacowali, że w kwietniu sprzedaż zmalała o 8 proc., ale nie brakowało prognoz, że zniżka była głębsza niż 10 proc. Tymczasem od grudnia wyniki sprzedaży były stale gorsze od oczekiwań.
Po oczyszczeniu z wpływu czynników sezonowych sprzedaż w kwietniu wzrosła realnie o 1,1 proc. w stosunku do marca, gdy z kolei zmalała o 1,3 proc. To odbicie współgra z wyraźną poprawą nastrojów konsumentów w kwietniu (wyniki badania nastrojów gospodarstw domowych w maju GUS opublikuje w środę), którą ekonomiści wiążą zwykle ze spadkiem inflacji w warunkach szybkiego wciąż wzrostu płac.
Załamanie sprzedaży detalicznej w ujęciu rok do roku ma trzy główne przyczyny. Jedną jest właśnie wysoka inflacja, która ogranicza siłę nabywczą dochodów gospodarstw domowych, zmuszając je do oszczędności. Drugą jest mała dostępność kredytu, która doprowadziła do zastoju na rynku nieruchomości, ograniczając popyt na towary związane z wykończeniem wnętrz. Zarówno w marcu, jak i w kwietniu, sprzedaż detaliczna spadała jednak przede wszystkim pod wpływem wysokiej bazy odniesienia sprzed roku, gdy popyt w Polsce podbił masowy napływ uchodźców z Ukrainy oraz wydatki dokonywane na ich rzecz przez Polaków.